Przepisy

31 March 2012

ostatni dzień naszej podróży



To już ostatni wpis w dzienniku naszej podróży. W ostatnim tygodniu nie działo się wiele. Ostatniego wieczoru w Mirissie, gdy już straciłam nadzieję, udało nam się zobaczyć na plaży żółwicę składającą jajka. Po drodze z Mirissy do Negombo spotkaliśmy się z jeszcze jednym dawnym znajomym mojego męża, który mieszka blisko Colombo i zjedliśmy pyszny domowy obiad. Wczoraj wybraliśmy się na wycieczkę do Colombo, by zobaczyć miasto i zrobić ostatnie zakupy. Część stolicy jest bardzo ładna – Fort oraz część nabrzeżna, reszta wygląda jak każde inne miasto w tej częśći świata. Nie ma tu wielu atrakcji turystycznych, więc po prostu pospacerowaliśmy po centrum na tyle na ile upał nam pozwolił.
To co zostanie mi w pamięci ze Śri Lanki to z pewnością niezwykle mili ludzie, uśmiechnięci i życzliwi. To również  przepiękne widoki, kolorowe riksze, różne ptaki, oczywiście wieloryby i żółwie morskie. Rozczarowała nas kuchnia. Wyobrażałam sobie, że na Śri Lance będzie jedzenie coś jak w Indiach, lecz inaczej. Niestety nie ma tu zwyczaju jadania „na mieście”, stąd bardzo mało miejsc, gdzie można coś zjeść i do tego bardzo ograniczona różnorodność. Zasadniczo na śniadanie jada się tu tak zwane „spring hoppers” (zdjęcie u dołu bloga) czyli coś na kszatłt makaronu, do tego soczewicę i bardzo pikantny „coconut sambol”. Lunch to zazwyczaj „curry rice” (na zdjęciu u góry), czyli ryż i 3-4 różne curry + papadom. Wieczorem można zjeść „fried rice”, czyli ryż smażony z warzywami/jajkiem/kurczakiem, „kottu” czyli placuszek roti drobno poszatkowany i usmażony z warzywami/jajkiem/mięsem, lub „hoppers” (zdjęcie u dołu bloga) czyli rodzaj placuszka do którego podaje się sos curry. Są też tak zwane „small foods”, coś jakby samosy czy krokiety, czyli roti nadziewane na bardzo ostro i dostępne praktycznie przez cały dzień (o nich tutaj). W piekarniach sprzedawane są bułki z jajkiem, kurczakeim lub rybą i „curry puffs” z ciasta francuskiego. Rzeczywiście smacznie jedliśmy jedynie w kilku miejscach – w domach naszych znajomych, w paru hotelikach, gdzie właścicielka gotowała dla turystów i może w 2-3 małych restauracyjkach napotkanych przypadkiem. Parę dań nas zachwyciło. Na przykład rewelacyjne curry z młodego jackfruita-a, czy z owoców ambarelli, curry z buraczków, dyni czy marchewki oraz pyszny sos z mleczka kokosowego. Od jednej pani udało mi się wyciągnąć parę przepisów, które postaram się zrealizować i umieścić na blogu.
A nas czeka jeszcze ostatnia kolacja i pakowanie i na lotnisko! Nasza długa podróż przez Indie Południowe i Śri Lankę była cudowna ale cieszę się, że wracam w końcu do domu i do mojej kuchni :-)



This is the final entry from our journey. Not much has happend over the last week. On our final night in Mirissa we saw eventually a sea turtle laying eggs on the beach. I was over the moon! Then on the way to Negombo we stopped to meet one of Pete's old friends near Colombo, where we once again had a great homecooked food. Yesterday we made a day trip to Colombo to see the capital and do some last shopping. There is not that much of interest for a tourist in Colombo. We walked in the old part of the town which is really one big bazaar, then we crossed the area of the old Fort and walked along the seafront. Unfortunately it was getting unbearably hot so after a couple of hours we went to do the shopping and came back.
A few things will stay in my memory from Sri Lanka: very friendly people, beautiful views, many different birds, whales and sea turtles. The big disappointment is food. We expected to find Sri Lankan food to be similar to Indian but different. Unfortunately there is no tradition of dining out here hence very few places to eat and not often offering good food. I have to admit that the most tasty dishes we ate at private houses, in a few guest-houses where the lady owner cooked meals for the tourists and maybe in 2-3 restaurants. There isn't a big variety either. Sri Lankans eat „String Hoppers” for breakfast (photo below), kind of thin noodles served with dhal and very spicy coconut sambol. For lunch „Curry Rice”(photo at the top), which will be: cooked rice served with 3-4 different curries and papads. In the evenings the options are: fried rice with veg/egg/fish/meat, "Kottu" - chopped roti (bread) fried with veg/egg/fish/meat, „Hoppers” (photo below), cakes served with some curry sauce or the so called „short eats”, samosa type things with very spicy filling. Then bakers sell buns with egg/chicken/fish and puffs with same spicy fillings. There were a few curries that I enjoyed a lot: young jackfruit, ambarella, pumpkin, beetroot, carrot and the coconut milk sauce. I will try to cook some at home and put on the blog.
Tonight we will have our last dinner, the final packing and around midnight we leave to go to the airport! All in all we enjoyed our trip around South India and Sri Lanka. What stands out most for both of us was the general friendliness of the people and the magic scenery we saw. But now we are both looking forward to going back home :-)

Parę widoczków z Colombo / A few views from Colombo


"string hoppers" - klasyczne tutejsze śniadanie / "String Hoppers" - Sri Lankan breakfast


A tak robi się "hoppers",/ This is how "Hoppers" are made



Ostatniego dnia w Mirissie wypatrzyłam tego rybaka. W taki sposób łowią rybacy przy brzegu w okolicach Galle. / This is how near Galle fishermen fish near the beach.




26 March 2012

plaże południa i wieloryby



Nasza podróż ma się powoli ku końcowi. Ostatni tydzień postanowiliśmy spędzić relaksując się nad morzem. Wpierw pojechaliśmy z Ella do Tangalla na 2 dni, a stamtąd krótka podróż do Mirissy, gdzie właśnie odpoczywamy. Mirissa to malutkie miasteczko na samiutkim południu Sri Lanki, w pobliżu miasta Galle. Jak na razie jest to spokojne miejsce, gdzie nie pobudowano jeszcze olbrzymich hoteli all inclusive z basenami itp. Baza noclegowa to głównie malutkie prywatne hoteliki, położone w pobliżu plaży. Na samej plaży można nie tylko się opalać, ale też coś zjeść czy przyjemnie sączyć piwo i słuchać odgłosów morza. Wczoraj wieczorem byliśmy świadkami jak malutkie żółwiki, które dopiero co wykluły się z jajek, podążały w swojej pierwszej wędrówce do morza. Były tak małe, że mieściły się bez problemu na dłoni. Czekam, żeby zobaczyć dorosłe żółwice wychodzące nocą na brzeg by złożyć w piasku jajka. W sobotę spełniło się jedno z moich wielkich marzeń! Udaliśmy się rano łodzią na wycieczkę w poszukiwaniu delfinów i wielorybów. Delfiny przemykały pod naszą łodzią, wyskakiwały z wody i robiły salta! Nieststy są tak szybkie, że ogromnie trudno jest je sfotografować. Dalej natrafiliśmy na wieloryby! Te największe – płetwale błękitne! Kilka lat temu odkryto, że u południowych wybrzeży Sri Lanki przez dużą część roku przepływają wieloryby i to nie pojedyncze sztuki, ale całe mnóstwo! Nie czekaliśmy długo by je zobaczyć, trudno powiedzieć ile ich było, bo wypływają na powierzchnię by zaczerpnąć powietrza, po czym nurkują w głębiny, ale przez godzinę widzieliśmy ich co najmniej dziesięć. Również i w przypadku wielorybów fotografowanie nie jest łatwe. Po kilku, kilkunastu oddechach zanurzają się do wody i ciężko się do nich zbliżyć na bardzo bliską odległośc. Do tego ponad wodą pojawia się tylko niewielka część ich grzbietu. Myślę też, że nie są zachwycone hałasem motorów łodzi, które kręcą się z turystami żądnymi wrażeń. Ale widziałam i jestem zachwycona!
By zupełnie nie poddać się lenistwu wybraliśmy się w piątek do Galle, które zostało wpisane na listę UNESCO. Stary fort założony 400 lat temu jeszcze przez Portugalczyków, później znalazł się w rękach Holendrów i Brytyjczyków. Jest przepięknie położony nad samym morzem, a jego solidne mury uchroniły miasto przed tsunami w 2004 roku. Pewnie chętnie spędzilibyśmy w Galle cały dzień, ale upał w południe jest nie do zniesienia, więc siłą rzeczy wróciliśmy do Mirissy by sączyć piwo w cieniu palm.

We are slowly coming to the end of our journey. We decided to spend the last week on the beach on the south coast of Sri Lanka. First we travelled from Ella in the mountains to Tangalla, where we stayed two days. From there it was only a short journey to Mirissa where we are now. Mirissa is a very small and as yet undeveloped place. There are no big all inclusive hotels, which is great. On Friday we went for a trip to Galle which is an old colonial town and another UNESCO listed place. The old part consists of a fort buitt by the Portugese 400 years ago . They were then followed by the Dutch and the British till the independence in 1948. The ramparts are massive and strong enough to have saved the town from the tsunami in 2004. We wandered around the streets and I have to say it is a very charming place. At present it is full of British cricket fans over here for a match against Sri Lanka. On Saturday we went on a boat trip to watch dolphins and whales. Apparently a few years ago somebody discovered that large numbers of Blue Whales swim very near the coast of Mirissa. We didn't have to wait long for a pod of dolphins swimming all around our boat and then jumping out of water and giving us a lovely show. Soon after we came to a place where there were quite a few whales. Hard to say how many we saw as they only surface for a short time for fresh air and then go deep again, but there must have been around ten of them. As they came to the surface we could only see the upper part of their bodies with the small dorsal fin. It was magic! I never thought I would see them like that! Last night as we were sipping beer in one of the small cafes on the beach we saw the newly hatched turtles on their way to the sea. They were tiny little things! I hope that before our departure we will have a chance to see the big females that come to the beach at night to lay eggs in the sand.
As for now we are trying hard to do as little as possible and relax under the palms on the beach.

Plaża w Tangalla / Beach in Tangalla



Widoczki z Galle / Views from Galle



Delfiny niestety trudno sfotografować / Dolphins are hard to photograph unfortunately


Jeden z wielorybów, które widzieliśmy / One of the whales we saw


Kawałek plaży w Mirissie / Part of the beach in Mirissa


20 March 2012

gorskie klimaty Cejlonu


W piatek wsiedlismy w pociag i niezwykle malownicza trasa udalismy sie w gory do miejscowosci Nuwara Eliya. Gory zajmuja centralna czesc Sri Lanki i najwyzsze szczyty siegaja ponad 2500 m npm. Nuwara Eliya jest jednym z wyzej polozonych miejsc - przeszlo 1800 m npm. Oznacza to ze noce sa zimne, dni za to rzezkie i przyjemne. Miasto zostalo zalozone jakies 200 lat temu przez Brytyjczykow, ktorzy zmeczeni upalem i duchota na nizinach, wybierali sie w gory dla odpoczynku. Sprzyjajacy klimat pozwolil na rozpoczecie plantacji wpierw kawy, a po tym jak kawa zostala na Cejlonie zaatakowana przez jakas chorobe, przezrucono sie na uprawe herbaty. Gdzie okiem nie siegnac widac zielone krzaczki. W przeciwienstwie do Kerali, gdzie herbate zbiera sie przy urzyciu nozyc, tutaj zbieracze, praktycznie jedynie kobiety, obrywaja recznie mlodziutkie pedy z paroma listkami. Nuwara Eliya nazywana jest przez przewodniki "Mala Brytania". Ja bym sie az tak do konca z tym nie zgodzila, chociaz przyznac trzeba, ze jest tu bardzo duzo pieknych budynkow w angielskim stylu. Z Nuwara Eliya udalismy sie dalej, rowniez pociagiem, do malutkiej miejscowosci Ella. Polozona nizej, jakies 1000 m npm, jest to zielona oaza, gdzie rosnie nie tylko herbata, ale mnostwo innych warzyw czy przypraw. Sama Ella to w zasadzie glowna droga i pare mniejszych sciezek. Prawie kazdy zyje tu z turystow. My zrobilismy sobie stamtad jednodniowa wycieczke do Haputale skad wybralismy sie do fabryki herbaty zalozonej w koncu XIX wieku przez samego Sir Thomasa Liptona.
Dzis rano znowu wsiedlismy w autobus by tym razem udac sie na niziny, nad morze, na samo poludnie Sri Lanki. Tutaj bedziemy odpoczywac przez najblizsze dni, ale o tym w nastepnym odcinku :-)

On Friday we travelled by train from Kandy to the mountains to Nuwara Eliya. The journey was very picturesque and after a few hours we arrived at our destination. The mountains are situated in the central part of Sri Lanka with the highest peaks reaching over 2500 m above sea level and Nuwara Eliya is over 1800 meters. It was established by the British nearly 200 years ago as a retreat from the heat of the lowlands. It is often called the "Little Britain". I wouldn't really agree with that but there are some lovely buildings in old English styles. First the hills of Ceylon were planted with coffee bushes but after some disease killed nearly all of them tea was introduced instead. Today all the hills are covered with those small green bushes. Unlike in India, where the pickers were really cutting the tops with a kind of shears, here all tea is hand picked. From Nuwara Eliya we again took the train to Ella. The scenery was even more beautiful on this part cof the journey. Ella is a tiny town, situated much lower at about 1000 meters above sea level. It is green and not only do they grow tea there but also many varieties of vegetables and some spices.   From Ella we made a trip to Haputale and from there we went to visit the old Tea Factory opened by Sir Thomas Lipton himself at the end of the 19 C.
This morning we took a bus down south to the seaside. We are going to spend a few days relaxing on the beach. More about that in the next post.

Widoczki z Nuwara Eliya / Views from Nuwara Eliya


Widoki z podry do Ella / Views from the journey to Ella



Droga do Fabryki Herbaty Dambatenne zalozonej przez Thomasa Liptona i zdjecia z samej Fabryki / Road to the Dambatenne Tea Factory established by Thomas Lipton and Pictures from the Factory



16 March 2012

Kandy



We wtorek przyjechaliśmy do dawnej stolicy - Kandy, podobnie jak poprzednie odwiedzane przez nas miejsca tak i to miasto zostało wpisane na listę UNESCO. Kandy jest niedużym miastem, przepięknie położonym wśród wzgórz, z dużym jeziorem w centralnej części. Tuż przy jeziorze położona jest najważniejsza buddyjska świątynia Sri Lanki, w której przechowywana jest święta relikwia - ząb Buddy, który został przywieziony na wyspę w IV wieku p.n.e. W centrum miasta, położonym tuż obok świątyni i jeziora, znaleźć można sporo ładnych kolonialnych budynków. są oczywiście sklepy dozę i małe, restauracje i mnóstwo piekarni. W tychże piekarniach sprzedawane są (oprócz chleba) bułki same i nadziewane (na ostro oczywiście), są kanapki z bułek, są rożne inne zakąski oraz słodkości. Zapachy rozchodzą się dookoła i czasem trudno nie zaglądnąć by choćby pooglądać. Większość hotelików i guesthouse-ów położona jest przy uliczkach pnących się na okoliczne wzgórza. Nam się udało i mamy bardzo piękny widok z balkonu na wzgórza naprzeciw, świątynie i jezioro. Obeszliśmy całe centrum parokrotnie, wybraliśmy się kilka kilometrów za miasto do przepięknego Ogrodu Botanicznego, odwiedziliśmy Świątynię (tę najważniejszą) i pospacerowaliśmy wzdłuż jeziora. Kandy ma dużo uroku i muszę przyznać, że bardzo mi się spodobało.



On Tuesday we arrived in Kandy, the last of the old Sri Lankan capitals. Like other places that we visited, Kandy is also UNESCO listed. This relatively small town is beautifully settled among the hills. In the center is the lake, that was created about two centuries ago. The most important in Kandy is the famous temple of the Tooth Relic situated by the lake. The relic of the tooth of Buddha was brought to the island in the 4 C BC. Today this Temple is the most important buddhist shrine in Sri Lanka. In the town center there are many old colonial buildings, shops, restaurants and bakers. The aroma of freshly baked goods tempt passers by. Inside they sell a big sellection of buns, plain and filled with spicy stuffings, puffs and many sweet ones too. Most of the hotels and guesthouses are situated along the streets heading towards the surrounding hills. We were lucky to get a room with beautiful view to the hills, lake and the Temple. We spent two days walking around the town and visiting different interesting places. Very impressive were the Royal Botanical Gardens. I have to admit that Kandy has its unique charm and I got to like the town very much.



Poniżej widoczki z Kandy / Below some photos from Kandy


I zdjęcia ze Świątyni / And photos from the Temple


W Kandy jest też bardzo ciekawy targ / There is an interesting Market in Kandy


I trochę zdjęć z Ogrodu Botanicznego / Some photos from the Royal Botanical Garden










13 March 2012

Sladami historii Sri Lanki


Z zalem opuscilismy Trincomalee i cudowne cieple morze. Moglabym tam zostac jeszcze tydzien, ale oznaczaloby to, ze braknie nam czasu na zwiedzanie innych czesci Sri Lanki. W niedziele zatem wyruszylismy dalej, pojechalismy do Poponnaruvy, kolejnego miasta wpisanego na liste dziedzictwa kulturowego UNESCO. Tu przyznac musze, ze zamiast zwiedzac ruiny, ruszylismy na poszukiwania dawnego dobrego znajomego mojego meza, ktorego nie widzial od blisko 25 lat. I o dziwo, z pomoca kilkorga urzejmych ludzi udalo nam sie trafic. Nie bylo to tak do konca latwe, gdyz pan zmienil adres. Spedzilismy wiec urocze popoludnie na wspominkach przy pysznej kolacji. Wczoraj rano szybkie pakowanie i dalsza podroz, juz nie tak daleka, raptem pare godzin do Dambulli. Zaokretowalismy sie w pokoju by od razu wyruszyc do pobliskiej Sigiriyi, miejsca wyjatkowego, gdyz okolo 1500 lat temu przeniesiona tam stolice z Anuradhapury (o ktorej bylo w poprzednim poscie). Wybudowano fort na szczycie gory, okolo 200 metrow onad otaczajacym terenem. Bilet drogi ale coz tam, takie miejsce trzeba zobaczyc. Tak wiec o 13.00, w najgorszym upale rozpoczelam swoja wedrowke pod gore po schodach, zaopatrzona w butelke wody, aparat fotograficzny oraz przewodnik. Nie bede opisywac urokow spinaczki w palacym sloncu, ponad 30 C oraz wysokiej wilgotnosci powietrza - to chyba mozna sobie wyobrazic. Ale w sumie bylo warto. W jednej z nisz zachowaly sie oryginalne malowidla, a na samym szczycie procz ruin palacu i innych zabudowan czekal na mnie wspanialy widok na cala okolice.

Dzis wstalismy o swicie i juz przed 7.00 rano wyruszylismy zwiedzac slynne jaskinie wlasnie w Dambulli. I tu czekalo nas podejscie lecz nie az tak strome ani dlugie jak wczoraj w Sigiriyi. Jest to jedno z najstarszych i najwazniejszych miejsc kultu w czasach antycznych. Po podejsciu ponad 100 w gore, do miejsca skad rowniez roztaczaja sie piekne widoki, zwiedza sie piec jaskin. Znajduja sie w nich posagi Buddy, a wspaniale malowidla pokrywaja sciany. Ogromnie mi sie to miejsce spodobalo. Po powrocie do miasteczka i szybkim sniadaniu wsiedlismy do autobusu do Kandy. Ale o tym bedzie w nastepnym odcinku ;-)



Very reluctantly we left Trincomalee. I could have stayed much longer on that fabulous beach, but that would mean missing some other interesting places in Sri Lanka. So Sunday morning we got on the bus and went to Polonnaruva. It is another UNESCO listed town with a big historic park full of old ruins and statues, but this time we gave up the cultural bit and went to look for my husband's old friend. They haven't been in touch for almost 25 years and having only an old address in our hands was not an easy task to find the man. But with some help of a few people we got to the right place and spent a lovely afternoon talking about the old times! The next mornhing (yesterday) we got again on the bus and after a couple of hours' journey we arrived in Dambulla. We got to the guesthouse, left our things and set off to Sigiria nearby. Sigiriya is a unique place, where 1500 years ago the capital was moved from Anuradhapura (about that town in the last post). On the top of the mountain a fortress was built which overlooks the area. At about 13.00 I stared my climb up the steps 200 meters up! In the baking sun, over 30 C and high humidity it was not the most pleasant experience on this journey! But over all I think it was worth it! About half way up in one of the rock niches I saw magnificent ancient wall paintings. And from the top there were trully spectacular views around!

This morning we got up again very early to visit famous Dambulla caves. Dambulla was a very important ancient religious center. We walked about 100 meters up to the five caves. Inside there are lots of Buddha statues and murals. I liked it very much! There are also some splendid views to the surrounding area!After getting back to the town and having breakfast we got on a bus again and midday arrived in Kandy. But about Kandy I will write in my next post!

Ponizej kilka zdjec z Sigiriyi / Below some photos from Sigiriya




Piekne malowidla w polowie drogi / Beautiful paintings half way up



I piekne widoki ze szcytu / Beautiful views from the top



I kilka zdjec z naszej porannej wycieczki do jaskin w Dambulli / A few photos from our morning visit to the caves in Dambulla







8 March 2012

prawie jak w raju :-)



W niedzielę zaczęła się druga część naszej podróży, tym razem po Śri Lance. Lot z Cochin zajął nam niewiele ponad godzinę i już na lotnisku w Colombo doświadczyliśmy wyjątkowej uprzejmości Cejlończyków. Pierwszą noc postanowiliśmy spędzić w pobliskiem nadmorskiej miejscowości Negombo. Miejsce nas nie zachwyciło, dużo turystów, hałas i plaża nie nadzwyczajna. Już następnego dnia rano pojechaliśmy więc do miejscowości Anuradhapura, stolicy Cejlonu sprzed 2000 lat. Jest to jedno z siedmiu miejsc na Sri Lance wpisane na listę UNESCO. W czasach antycznych było to jedno z największych i najważniejszych wielkich miast w Azji a nawet na świecie. Dziś można zwiedzać rozległy teren na którym zachowało się wiele świątyń, lub śladów po świątyniach czy pałacach. Niestety bilet jest drogi, podobnie jak i w kilku innych miejscach na Śri Lance co mocno bulwersuje turystów. 25-30 USD za zwiedzanie zabytków to jak na tutejsze standaqrdy bardzo dużo. Niemniej jednak miejsce bardzo ciekawe, trochę przypominało nam Sukhothai, pierwszą stolicę Tajlandii, którą zwiedzaliśmy rok temu. Po południu wybraliśmy się za miasto do miejscowości Mihintale, gdzie na wzgórzu bardzo malowniczo usytułowana jest kolejna antyczna stupa. Tutaj trzeba wspomnieć, że Śri Lanka to kraj, gdzie główną religią jest buddyzm, który zawitał tutaj ponad 2000 lat temu. Oczywiście można zobaczyć też meczety, świątynie hinduistyczne czy kościoły, lecz inne wyznania są w dużej mniejszości. Zwiedziwszy Anuradhapurę postanowiliśmy udac się nad morze i tak oto przyjechaliśmy wczoraj do Trincomalee na wschodnim wybrzeżu wyspy. Zaokrętowaliśmy się niedaleko za miastem na cudownej, spokojnej plaży w Uppuveli. Turystów bardzo niewiele, cisza i spokój. Malutki guest house w którym mieszkamy położony jest dosłownie na plaży i prosto z drzwi pokoju wychodzimy na piaceczek i 30 metrów dalej jesteśmy w cudownie ciepłym i spokojnym morzu! Krótko mówiąc trafiliśmy do raju! Cieszę się podwójnie bo mam dziś urodziny i spędzanie tego dnia w tak cudownym miejscu można sobie tylko wymarzyć! Zostaniemy tu kilka dni, bo grzechem byłoby stąd wyjeżdżać zbyt szybko.
Co do naszych pierwszych wrażeń ze Śri Lanki – to są mieszane. Bardzo miło zaskoczyli nas Cejlonczycy – to przesympatyczni i życzliwi ludzie. Każdy się do nas uśmiecha i pozdrawia na ulicy. Jednak jakby kraj ten nie był gotowy na turystów. Baza hotelowa jest skąpa, a za pokoje o słabszym standardzie niż w Indiach trzeba płacić znacznie więcej. Nie ma tu też zwyczaju jadania poza domem, stąd trudno znaleźć restauracje z dobrym lokalnym jedzeniem. Najlepszym wyjściem okazuje się jadanie w hotelu/guest housie w którym się mieszka. Idealnym wyjściem byłoby jadanie u zwykłej rodziny, gdyż jedynie w ten sposób można rzeczywiście popróbowac wyjątkowej lokalnej kuchni. Czy będzie nam to dane, to się okaże. Transport publiczny jest tani i jakościowo zbliżony do indyjskiego, a drogi choć nie zawsze w dobrej kondycji, to przynajmniej nie ma na nich wielkiego ruchu. Podobają mi się moto riksze, bo są pomalowane na różne kolory, czerwone, niebieskie, zielone, beżowe czy białe. Na ulicach widzimy więcej dobrych zachodnich samochodów i jest zasadniczo czyściej niż w Indiach. Nieco gorzej tu jest z dostepem do internetu niż się spodziewałam. Myślę, że to się zmieni jak znajdziemy się w Kandy czy na południu.


Last Sunday we started the second part of our trip as we flew from Cochin to Colombo in Sri Lanka. The flight lasted just over an hour. The first night we decided to spend in the nearby seaside town of Negombo. It turned out to be very touristy and the beach not over impressive. The next morning we travelled to the ancient Sri Lankan capital of Anuradhapura. Started over 2000 years ago it used to be one of the greatest and most important cites of its time not only in Asia but probably in the world. Today it is one of seven UNESCO listed sites in Sri Lanka. Unfortunately entance fees to all these sites are very expensive here, 25-30 USD each and that does make the tourists a bit irritated. What is left of this great ancient city are the buddhist temples and remains of palaces etc. It took us all morning to go around and visit the most important sites.In the afternoon we went to the nearby town Mihintale, famous for its buddhist temple situated on the top the hill reached by 2000 steps. Yesterday we got the bus to Trincamalee on the east coast and found our accomodation on the nearby beach in Uppuveli. We entered a paradise! The place is peaceful with very few tourists and we step out of our room straight onto the beach and 30 meaters further is the sea. I am especially happy as today is my birthday and to be able to spend it in such a lovely place is all I could wish for. We are going to stay here relaxing for a few more days.
As to our frist impressions of Sri Lanka – frankly speaking they are mixed. The people here are very, very friendly, smiling to us on the streets and willing to have a chat. However we don't think this country is ready for the tourists like us. There is little budget accomodation available and what there is, is of quite a poor standard and at comparatively high prices. There is little tradition of the locals eating out here so we struggle to find any restaurants to eat meals. The only option is to eat in the hotels and guest-houses. The best place to try traditional local food would be in homestays and we will see if we get a chance to do this during our travels around. Public transport is cheap and efficient, the standard similar to India. Although not all the roads are in very good condition, there is much less traffic here. I like the colourful moto rikshas, painted in red, green, blue, beige or white. We see many more good imported cars than in India and it is also much, much cleaner. I am a bit disappointed with the internet faclities but we hope to see an improvedment as we move further south. We will be moving on in a few days and will bring you up to date shortly.

Poniżej trochę widoczków z Anuradhapury / Below some photos from Anuradhapura







A tutaj widoczki z Trincamalee / And some views from Trincamalee


I z tutejszego targu. / And from the local market


Bardzo duża część targu to oczywiście ryby! / Big part of the market is fish of course!


Nie bardzo wiem skąd się takie słodkie jelonki wzięły tuż obok targu w centrum Trincamally! / I have no idea how these cute deers got to the center of Trinkamally, just by the market!



A takie "krokieciki" są bardzo popularne o każdej porze dnia. Nadziewane są jarzynami, jajkiem lub mięsem, nie muszę dodawać, że są nbardzo, bardzo ostre! / This kind of snacks are very popular here any time of trhe day. Stuffed with veg, egg or meat. No need to add - very, very hot inside!


3 March 2012

Nasz ostatni dzien w Indiach!


To juz ostani post z Indii. Jutro lecimy na Sri Lanke by kontynuowac nasza podroz jeszcze przez 4 tygodnie :-) Tydzien temu w ostatnim poscie pisalam ze wybieralismy sie w gory. Tak tez sie stalo - pojechalismy do Ooty, miasteczka polozonego 2200 m npm w gorach Nilgiri w stanie Tamil Nadu. To chyba najwyzej polozone miejsce na trasie calej naszej podrozy, a co sie z tym wiaze, rowniez o zupelnie odmiennym klimacie. Powietrze suche, gorskie i oczywiscie na tej wysokosci znacznie chlodniejsze. W dzien w sloncu bylo zupelnie przyjemnie. Niestety nie docenilismy faktu ze na tej wysokosci slonce operuje duzo silniej nawet jesli sie tego nie czuje i oboje mielsismy przypalone buzie po parugodzinnym posiadzie w ogrodzie z ksiazka w reku. W cieniu bylo juz nieco chlodno, tak, ze wkladalam na siebie cieniutki polarek. Wieczorami ubieralismy dlugie spodnie i grube skarpetki a w nocy spalismy pod 5 kocami :-) Mimo rzeczywiscie zimnych nocy musze przyznac, ze byla to mila odmiana po upalach jakich doswiadczylismy wszedzie indziej do tej pory. W samym Ooty nie ma az tak wiele do ogladania. Jest to miasto zalozone jakies dwiescie lat temu przez Brytyjczykow by moc odpoczac od letnich upalow na nizinach. Do tej pory mozna tu gdzieniegdzie zobaczyc kolonialne pozostalosci, lecz miasto nie mawyraznego kolonialnego charakteru. Ooty jest dobra baza do wycieczek po okolicy - do parkow narodowych i rezerwatow przyrody, plantacji herbaty czy po prostu do treku. My zdecydowalismy sie na opcje wypoczynkowa :-) Hotel w ktorym mieszkalismy nalezy do YWCA. Jest to kompleks budynkow i bungalowow polozonych na stoku, otoczony ogrodem. Miejsce bardzo przyjazne i spokojne. Oddawalismy sie wiec w ciszy lekturze i cieszylismy sie chlodniejszym klimatem. We wtorek zjechalismy na niziny kolejka zwana tutaj "Toy Train". Jest to waskotorowka, a na sam pociag sklada sie lokomotywa parowa i trzy wagony. Kolejka zostala kilka lat temu wpisana na Liste Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Rzecywiscie podroz byla bardzo ciekawa i malownicza. Mijalismy plantacje herbaty, miasteczka, lasy. W pewnym momencie uslyszelismy trabiacego slonia i przez chwle moglismy ogladac dzikiego slonia pod drzewami blisko towrow :-) Podroz na dol zajela nam blisko 4 godziny, do gory kolejka jedzie oczywiscie znacznie dluzej. Bylo juz pozno wiec zostalismy na noc w Coimbatore po czym nastepnego ranka wsiedlismy w pociag do Cochin by spedzic tu ostatnie dni przed naszym wylotem. Cochin zauroczyl nas dwa tygodnie temu i z przyjemnoscia spacerujemy po starej czesci miasta - Forcie Cochin i Mattancherry. Wczoraj wybralismy sie na wycieczke za miasto do Tripunithura gdzie na wzgorzu miesci sie Hill Palace - Palac, byla rezydencja Maharad¿ów Cochinu. Jest to w zasadzie kompleks budynków otoczony du¿ym ogrodem. Palac jest udostepniony do zwiedzania i wewnatrz mozna zobaczyc bardzo ciekawa i roznorodna wystawe na ktora skladaja sie: powozy, numizmatyka, instrumenty muzyczne, sztuka - metaloplastyka i rzezba w drzewie. Jest tez porcelana oraz skarbiec gdzie centralne miejsce zajmuje szczerfozlota korona wysadzana diamentami i innymi szlachetnymi kamieniami. Zlota korona wazaca blisko 2 kg byla prezentem od wladcow Portugalii dla Maharad¿y i przywiozl ja w 1502 roku sam Vasco da Gama. Pozniej zostal on po swojej smierci pochowany w jednym z kosciolow w Forcie Cochin i po kilku latach jego zwloki przetransportowano do Portugalii. Nieststy nie wolno bylo fotografowac wewnatrz palacu :-(
Dzis zostaly nam jeszcze drobne zakupy do zrobienia i kolacja. Irytuje mnie jedynie fakt, iz w momencie gdy my wyjezdzamy, tutaj zaczynaja pojawiac sie na straganach pierwsze mango! Co za ironia losu! Mam jedynie nadzieje, ze na Sri Lance mango tez juz beda dojzale bo oboje przepadamy za tyjm owocem.


This is the last post from India as tomorrow we will be flying to Sri Lanka to continue our journey. Last week we travelled a bit and as I mentioned in the previous post a week ago we left Mysore and travelled  to Ooty in the Nilgiri Mountains in Tamil Nadu. It is probably the highiest situated place on our entire journey and also possibly the coldest. Ooty is around 2200 meters above the sea level and as such it has a completely different climate and temperature. Day time it was very pleasant, especially in the sun, which we realized too late, was very strong!! In the shade I needed to put on my light fleece and we wore long trousers and warm socks in the evenings! Nights were very cold, luckily we were provided with 5 blankets to sleep under! I have to say that it was a pleasant change from the heat we experienced everywhere else. There is not that much to see and do in Ooty. It is a pleasant enough town with a big race course in the center. There are a few colonial buildings left that remind us about its past. It is possible to make some excursions to the nearby nature reserves or to the tea plantations. We took the opportunity simply to relax. We stayed in a very nice hotel run by YWCA, the rooms were big and clean. There was a restaurant and a very cosy launge with armchairs where we could sit and read our books. The complex consisted of the main building and a number of bungalows situated on a slope, surrounded by a big garden. Leaving Ooty we took a very nice small train here called the "Toy Train". It is much smaller than normal trains and runs on narrow gauge. It consists of a steam engine and 3 carriges. It was listed a few years ago by UNESCO as the World Heritage sight .It takes nearly 4 hours to go down and much longer to go up. The route is very scenic as the train passes through tea plantations, small towns and forests. We were quite lucky as we first heard then saw (only briefly though) a wild elefant very close to the railway. We stayed the night in Coimbatore as it was too late to travel to Cochin. Coimbatore is one of those big cities with little of interest for the tourists so the next morning we got a train and by lunch time we arrived to Cochin for the last few days of our stay in India. We saw most of the interesting places last time we were here but it is such a nice town to walk around that we enjoy it a lot. Yesterday we went for a half day trip out of town to Tripunithura to see the Hill Palace, the former residence of the Cochin Royal family. Very beautiful, in fact it is a whole complex of buildings surrounded by a big garden. There are also quite interesting exhibitions of carriages, art, porcelain, sculpture, metalwork, furniture and a treasury with a beautiful golden crown. This was a gift for the Maharaja from the Portugese king brought to Cochin by Vasco da Gama himself in 1502. Nearly 2 kg of gold with diamonds, and other precious stones! Unfortunately no photography is allowed inside:-(
There are still a few small things we want to buy and early Sunday morning we will be going to the airport for our flight to Colombo. Irritatingly, just as we are about to leave Kerala, the first mangoes start to appear on the fruit stalls! I hope we will find them in season in Sri Lanka!

Ponizej pare widoczkow z Ooty / Below some views from Ooty


I widoczki z trasy pociagu z Ooty / Viwes from the railway journey from Ooty


Byla rezydencja Maharadzow Cochin w Tripunithura / The former residence of the Maharaja of Cochin in Tripunithura



A z ciekawostek - sporo sklepow ma tu swoje specjalizacje. W jednym naliczylam ponad 20 gatunkow ryzu w sprzedazy! / Some of the local shops specialize in certain products, one of them had on offer over 20 different kinds of rice!


I podczas naszych spacerow po Cochinie wypatrzylam panie przygotowujace swieze papadomy na sprzedaz. Kazda z nich potrafi zrobic ich okolo 1000 w jeden dzien! / In Cochin on one of our walks we found some ladies making fresh papadoms for sale. Each of them can make over 1000 per day!




I jeden z "warzywniakow" / One of the veg stalls


Nie kazdy moze wie, ze Kerala to najbardziej katolicki stan w Indiach, co nie przeszkadza ze od blisko 60 lat sa tu demokratycznie wybierane komunistyczne wladze. Byl to spory szok na poczatku, gdy gdzie nie spojrzalam widzialam takie obrazki :-) / Maybe not everybody knows that Kerala is the most catholic state in India. That does not stop the people to elect communist authorities for the last 60 years! Piuctures like that can be seen everywhere!