Przepisy

18 February 2013

Ostatnie dni w Birmie / Last days in Burma


Rangun (obecnie: Yangon) to nasz ostatni przystanek w Birmie. Przyjechaliśmy tutaj nocnym autobusem z Bagan i nie łatwo się domyślić, że noc do przespanych nie należała. Co prawda już koło 22.00 wyłączył kierowca obowiązkowy program rozrywkowy w postaci tutejszych seriali i karaoke (każdy autobus wyposażony jest w bardzo duży płaski ekran telewizyjny i asortyment rozrywki), lecz spanie na dosyć wąskim fotelu w czasie jazdy nie jest rzeczą łatwą (nawet dla mnie). Przyjechaliśmy nad ranem do hotelu i szczęściem nie musieliśmy zbyt długo czekać na pokój, jednak zmęczenie dało o sobie znać i w sumie pierwsze wrażenia ze spacerów po mieście nie były zbyt pozytywne. Jak w każdym wielkim mieście panuje tu hałas, jest duży ruch, do tego smog, upał i duchota. Jednak jak się już wyspaliśmy i zaczęliśmy planowe zwiedzanie to rzeczywistość okazała się znacznie lepsza. Obeszliśmy chińską dzielnicę, część kolonialną, parę stup z tą najważniejszą – Shwedagon, która jest najświętszym buddyjskim miejscem kultu w Birmie i największą atrakcją turystyczną. Poszliśmy też do Muzeum Narodowego z bardzo ciekawymi zbiorami sztuki od czasów najważniejszych po współczesność oraz na najsłynniejszy bazar, gdzie kupić można wszystko od złota i jadelitu (Bima to światowe zagłębie tego kamienia) po rękodzieło i ciuchy. I tu dodam, że z coraz bardziej podoba mi się Rangun. To miasto wyraźnie zyskuje przy bliższym poznaniu :-)
A patrząc z innej perspektywy to to co wyróżnia Rangun na tle innych miejsc to olbrzymia ilość wszelkiego rodzaju jadłodajni, smażalni, herbaciarnio-kawiarni, ulicznych handlarzy jedzeniem. Zasadniczo na każdym rogu dzieje się coś kulinarnego, choć muszę tu przyznać, że pomimo mojego bardzo liberalnego podejścia do jedzenia ulicznego, jednak na większość specjałów tu się nie skusiłam. Jakoś bez trudu przychodzi mi jedzenie na ulicy w Indiach, gdzie wszystko jest smażone dosłownie na oczach klienta. Tu często gotowe już samosy/przekąski/czipsy leżą sobie na słońcu nie wiedzieć jak długo. Niemniej jednak nie brakuje w mieście małych restauracyjek, gdzie można smacznie zjeść coś świeżego. I tak na rogu, koło naszego hoteliku znajduje się bardzo popularna restauracja indyjska, od świtu do wieczora pełno w niej lokalnej ludności, więc i my zaglądnęliśmy tam parę razy. Kawałek dalej restauracja o profilu bardziej lokalnym, w karcie dania chińskie, tajskie i birmańskie, są też pyszne zupy!
Nie wiele pisałam o tutejszej kuchni, bo zasadniczo nas rozczarowała. Dania typowo birmańskie typu curry praktycznie nie mają przypraw, pływają w masie oleju i najczęściej podawane są na zimno z ciepłym ryżem. Spróbowaliśmy i nam nie podeszło. Jestem przekonana, że dużo smaczniej można zjeść u zwykłej rodziny w domu, lecz takiej szansy nie mieliśmy. Bardzo smakują nam tu zupy, ze sztandarową klasyczną zupą z noodlami Szan (na zdjęciach w poprzednich postach). Poza tym panuje tu pełna mieszanka kultur co odbija się w kuchni – chińska, indyjska, nepalska czy tajska przeplatają się na każdym kroku. Nie ukrywam, że najsmaczniejsze posiłki jedliśmy w restauracji nepalskiej czy indyjskiej :-) Jeszcze taka mała ciekawostka – w restauracji woła się kelnera poprzez cmokanie :-) Bardzo zabawne, ale można się przyzwyczaić :-)
Rangun jako miasto zmienia się dynamicznie, moim zdaniem nie na lepsze. Burzone są stare domy z charakterem, a na ich miejscu powstają kamienice-wieżowce po 6-9 pięter, wąskie, jedna obok drugiej. Nie bardzo mi się chce wierzyć, że w każdej działa winda. Klimat też sprawia, że bardzo szybko fasady tracą swój oryginalny kolor i stają się szaro-bure z zaciekami. Za to ciekawy jest widok dziesiątek linek i sznurków zwisających z okien, do których można przywiązać gazetę, zakupy itp. i wciągnąć na górę bez wychodzenia z domu.
Kolejną ciekawostką są bardzo pomysłowe karmniki dla wróbelków – na drzewach, parkanach, bramach wieszane są wiązki wysuszonych zbóż, pełne ćwierkających ptaszków pożywiających się na nich.
No i na koniec nie sposób nie wspomnieć wszechobecnego w Birmie betelu. Kto był w Indiach wie co mam na myśli. Betel to orzech jednej z palm, i wysuszony wyglądem bardzo przypomina wysuszoną gałkę muszkatołową. Kroi się go tu na plasterki, kawałki, czy drobne kawałeczki i można go kupić wszędzie, do tego liście i inne dodatki. Gotowe zawiniątka betelu żują tu niemal wszyscy, kobiety i mężczyźni, młodzi i starzy, mnisi buddyjscy i mniszki, po czym plują na ulicach krwisto-czerwoną śliną a ich zęby stają się z czasem brunatno-czarne i bardzo nieefektownie to wygląda.
Jesteśmy już spakowani, po południu wylatujemy do Bangkoku, tylko na jedną noc a jutro lecimy do Manili :-)

We arrived in Yangon by overnight bus from Bagan. Our first impressions were not favourable as we were both quite tired and it was early in the morning. The hotel is quite small, just one floor of an apartment building overlooking a small street market which seems to be open 24/7 and sells everything. Yangon is a large, smelly, dirty, busy but bustling with life city. There are dozens of small street markets, restaurants, tea/coffee shops and street food everywhere. The city has grown on us while we have been here and we managed to visit the main Pagoda (Shwedagon), the most revered religious place in Burma, also the National Museum, Chinatown, and a massive covered market built by the Brits during the colonial time. We have travelled everywhere by local bus which in itself is an adventure. The traffic here is horrendous and the poor pedestrian is bottom of the list and has to give way to everything even on the crossing, including: busses, trucks, taxis, bicycle-rikshas and even the lowly ciclists, they just will not stop for anything. Although in most parts of Asia we eat lots of street food, here in Burma you have to be very, very selective as the food sold by the street stalls and even the restaurants is generally cold and swimming in oil and you've no idea how long ago it was prepared. We've generally stuck to rice and noodle dishes which come hot and freshly cooked and we particularly like Shan noodles which are made from sticky rice. We have also found here in Yangon a south Indian type restaurant which serves thali type dishes. One of the strangest things we found here was the local method of atracting the waiters and tea-boys attention it is a sort of kissing noise that you would make to small children and cats and dogs at home.
The buildings in Yangon are a mixture of types and a tremendous amount of constraction work is going on. Lots of the old shophouse type buildings are in a process of beeng pulled down and replaced with multi storey concrete edifices. Unfortunatelly due to the climate lots of these quickly start to show damp patches and become mouldy aqnd discoloured. A lot of them have no lifts so the occupants hang strings from their windows and balconies with plastic bags, paper clips, baskets, etc. This saves the postmen, paperboys and other delivery people the necessity of climbing numerous flights of stairs to deliver their wares. Along most every street you will find clumps of dried grasses of some sort which are hung up by the locals to feed the city's birdlife.
One thing which we both islike intensly and which you find all over the country is the habit of chewing betel. For those who don't understand what this is – it is a small hard nut which comes from a type of palm, it is cut up into small pieces, wrapped in a green leaf with lime and some other ingredients and chewed by the young and old, men and women, monks and nuns. It stains the moth bright red and eventually rots the teeth away to blackened stumps. It also necesitates the constant spitting out great mouthfull of red suliva which you can see everywhere on the streets. They even provide plastic bags on the long distance busses for use by the people of this habit.
We are leaving today for an overnight in Bangkok before flying on to Manila (Philippines) tomorrow.


Ulice Rangunu / Streets of Rangoon
 










Najmniejsza apteka jaką widziałam / The smallest pharmacy I have seen


Sprzedawca betelu / Betel seller


Karmnik dla wróbelków / Bird feeders



Wszechobecne sznurki i linki / Lines and strings are everywhere


No comments:

Post a Comment