Przepisy

27 October 2011

chicken curry czyli curry z kurczaka


Niedawno trafiłam w internecie na świetnego bloga, prowadzonego przez Marię z Kerali. Pełno tam świetnych przepisów od rodziny i przyjaciół. Nie mogłam nie wypróbować jakiegoś smakowitego przepisu, a okazja sama się nadarzyła. Kilka dni temu mieliśmy u nas miłego gościa na obiedzie, więc przygotowałam naszą ukochaną kuchnię indyjską. Ugotowałam curry z mieszanych warzyw i do tego bardzo, bardzo pyszne curry z kurczaka właśnie według przepisu Marii. Cóż dodać - moim skromnym zdaniem curry jest po prostu rewelacyjne! Gorąco polecam!

Chicken Curry

1,5 kg kurczaka (użyłam nogi, obrałam je ze skóry i pokroiłam na 3 części każdą)
8 cebul, obranych i pokrojonych na cienkie półplasterki
6-8 ząbków czosnku
4 cm korzenia świeżego imbiru, obranego
1 łyżeczka mielonego chilli (w oryginanym przepisie podane jest 4 łyżeczki ale jak dla mnie to już była,by kuchnia ekstremalna ;-))
1 1/2 - 2 łyżki mielonej kolendry
1/2 łyżeczki kurkumy
2 łyżeczki przyprawy garam masala
1 łyżeczka mielonych nasion fenkułu
1/2 - 1 łyżeczka świeżo mielonego pieprzu
2 średnio-duże pomidory drobno posiekane (ja dałam ponad pół puszki pomidorów)
2-4 łyżki pasty z orzeszków nerkowca (ja użyłam mielonych migdałów - ok 3/4 szklanki)
3-4 szklanki wody (lub więcej w razie potrzeby)
sól
ok. 4 łyżki oleju
garść świeżych listków curry (można zastąpić suszonymi)

Czosnek, imbir, chilli, kolendrę, kurkumę, garam masalę, nasiona fenkuła i pieprz wrzucamy do blendera, dodajemy parę łyżek wody i miksujemy do uzyskania pasty.
W rondlu rozgrzewamy olej i smażymy na nim pokrojoną wcześniej cebulę aż stanie się lekko brązowa. Dodajemy nasza pastę z przypraw oraz listki curry i smażymy mieszając kilka minut. Dodajemy posiekane pomidory i dalej smażymy mieszając 3-4 minuty. Dodajemy przygotowanego kurczaka (obranego ze skóry i pokrojonego na mniejsze kawałki) oraz sól i mieszamy by dokłądnie zostały pokryte przyprawami. Dodajemy ok 3-4 szklanki wody mieszamy i gdy się zagotuje przykrywamy i gotujemy aż mięso będzie miękkie - ok 20-25 minut. Dodajemy pastę z orzeszków nerkowca rozrobioną z wodą i mieszamy (ja dałam zmielone migdały), dzięki temu nasz sos zgęstnieje i nabierze właściwej konsystencji. Przykrywamy i gotujemy jeszcze parę minut. Przed podaniem możemy udekorować nasze curry podsmażoną osobno cebulką i świeżymi listkami curry (opcjonalnie). 
Curry podajemy z ryżem lub i z chlebkami ćapati.


25 October 2011

ciasto jabłkowe z kefirem


Jesień to najlepsza pora na ciasta z jabłkami. Mam też w domu wielbiciela wszystkiego co zawiera jabłka, stąd też dzisiejszy wpis - świetne ciasto z ogromną ilością jabłek! Do tego z pysznym cytrusowym akcentem. Ciasto to wypatrzyłam u Kass, nie pierwsze i nie ostatnie jakie jej "podkradam" :-)
Ciasto zrobiłam z połowy porcji w tortownicy 26 cm a płatki migdałowe zastąpiłam orzechami włoskimi.




CIASTO MOCNO JABŁKOWE Z KEFIREM
/forma24x38cm/

2,5 szkl mąki pszennej + 3 łyżki mąki do posypania jabłek
1 szkl cukru pudru
2 łyzki cukru z wanilią
2 łyżeczki proszku do pieczenia
otarta skórka z 1 cytryny
6 jaj
200g miękkiego masła lub margaryny
10 łyżek kefiru lub mleka zsiadłego

1,5 do 2 kg jabłek

garść płatków migdałowych (u mnie orzechy włoskie)
cukier puder do posypania - opcjonalnie

Jabłka obrać,  pokroić w ósemki a potem na na mniejsze kawałki . Posypać mąką (3 łyżki) i wymieszać.
Nagrzać piekarnik do 175stC.
Zmiksować masło z cukrem i cukrem waniliowym. Dodawać po 1 jajku , łyżce kefiru i partiami mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia - wciąż miksując.  Dodać startą skórkę z cytryny. Połączyć z pokrojonymi kawałkami jabłek i wymieszać.  Blaszkę wyłożyć papierem do pieczenia lub wysmarować i wysypać bułką tartą.  Przelać ciasto, wyrównać powierzchnię i posypać płatkami migdałowymi.
Wstawić ciasto do piekarnika na 60 minut.  Sprawdzić patyczkiem czy jest upieczone.  Wyjąć i jeśli wolimy słodsze ciasta, posypać cukrem pudrem.
 
 

21 October 2011

ciabatta na bidze


Ostatnio ciągle brakowało mi czau i piekłam tylko jeden rodzaj chleba - nasz ulubiony żytni 66%. Jest szybki i bardzo smaczny. Nadszedł czas na zmiany! Dziś upiekłam ponownie pyszne ciabatty (upiekłam je pierwszy raz trzy dni temu i tak nam zasmakowały, że dziś znowu mamy świeżutkie). Przepis z książki mistrza Hamelmana, a jakże (kiedyś piekłam jego ciabatty na zaczynie Poolish - przepis tutaj). Wyszły świetnie - lekkie wnętrze z dużymi dziurkami, wilgotne, a do tego chrupiąca skórka. Trudno się im oprzeć!

Ciabatta na bidze

biga:
100 g mąki pszennej chlebowej
60 g wody
maleńki kawałeczek świeżych drożdży (jak ziarenko pieprzu)

ciasto właściwe:
400 g mąki pszennej chlebowej
305 g wody
10 g soli
6 g świeżych drożdży
biga

Składniki bigi mieszamy w misce dokładnie, przykrywamy i zostawiamy na12-16 godzin. 
Gdy biga będzie gotowa przygotowujemy ciasto właściwe. Najpierw przesiewamy mąkę, dodajemy sól i mieszamy. W wodzie rozpuszczamy drożdże i dodajemy do mąki. Całość miksujemy (hakiem do ciasta) na pierwszej prędkości ok. 3 minut. Dodajemy bigę w kawałkach i miksujemy całość na drugiej prędkości przez 4 minuty. Ciasto posiada wysoką hydrację, mówiąc inaczej - posiada wysoki procent wody w stosunku do mąki, czyli jest bardzo lepkie, w zasadzie lejące i dlatego wyrabianie go rękami jest bardzo trudne. Zdecydowanie poleca się wyrabianie go mikserem. 
Ciasto pozostawiamy pod przykryciem do wyrastania na 3 godziny. Dwukrotnie "składamy" - po godzinie i po dwóch godzinach. Stolnicę do składania należy dosyć dobrze obsypać mąką.
Po trzech godzinach wykładamy ciasto ponownie na stolnicę (dobrze popruszoną mąką), lekko rozciągamy w razie potrzeby, posypujemy ciasto mąką po wierzchu. Przecinamy na pół. Połówki delikatnie przenosimy na blachę wyłożoną papierem do pieczenia, w razie potrzeby delikatnie rozciagamy. Przykrywamy następnie lnianą ściereczką i folią plastikową i zostawiamy na 1,5 godziny. Nagrzewamy piekarnik do 235 C i gdy ciabatty są gotowe odkrywamy je i wkładamy delikatnie do piekarnika. Pieczemy z parą 34-38 minut. Gdyby ciabatty zbytnio się rumieniły zmniejszamy temperaturę o 10-20 C. Studzimy na kratce. Gotowe!

19 October 2011

sałatka z figami, gorgonzolą i szynką parmeńską


Z naszej ostatniej podróży po Włoszech przywieźliśmy oczywiście różne sery, w tym gorgonzolę. Nie wiem czy wiecie, ale gorgonzola dzieli się na "dolce" czyli słodką - to ta, która rozpływa się i ma kremową konsystencję. Ale jest też gorgonzola "piccante", znacznie ostrzejsza w smaku, ma też bardziej zwartą konsystencję. I właśnie ta gorgonzolę użyłam do naszej sałatki. Wyszła pysznie!

Sałatka z figami, gorgonzolą i szynką parmeńską
(dla 2 osób)

2 garście liści sałat mieszanych (rukola, roszponka itp)
3-4 dojrzałe świeże figi
4 cienkie plastry szynki parmeńskiej
kawałek gorgonzoli piccante (lub innego sera blue)
3 łyżki oliwy
1 łyżka octu balsamicznego
sól/pieprz

Sałaty myjemy, większe listki rwiemy na mniejsze kawałki iukładamy na talerzu. Myjemy figi, obcinamy ogonki i kroimy na ćwiartki i układamy na liściach. Plastry szynki dzielimy na mniejsze części i kładziemy na sałatce. Gorgonzolę dzielimy palcami na małe kawałki i posypujemy nią sałatę po wierzchu. Przygotowujemy vinegret i polewamy naszą sałatkę. Gotowe!



18 October 2011

nóżki kurczaka pieczone z brzoskwinią i imbirem


Jestem fanką włoskiego czasopisma kulinarnego "La Cucina Italiana" i jak tylko jesteśmy we Włoszech to kupuję sobie numer i tak też było i tym razem. Co więcej, udało mi się kupić dwa numery i wrześniowy i październikowy. W środku wiele ciekawych artykułów i świetnych przepisów. Dziś przedstawię jeden z nich - na nóżki kurczaka pieczone z brzoskwinią i imbirem. Pyszne! Do nich na obiad podałam ziemniaczki wpierw ugotowane a potem podsmażone na maśle ze świeżym rozmarynem i dynię (butternut squash-a), pieczoną jedynie z oliwą, solą i pieprzem. Obiad wyszedł rewelacyjnie! Polecam!



Fusi di pollo arrostiti con pesche e zanzero
Nóżki z kurczaka pieczone z brzoskiwinią i imbirem

6 nóżek z kurczaka (drumsticki)
1 świeża brzoskwinia
1 duża cebula
świeży imbir
natka pietruszki
1/2 kieliszka białęgo wytrawnego wina
1 chochelka wywaru warzywnego lub drobiowego
oliwa extravergine
sól/pieprz

Nóżki kurczaka myjemy, osuszamy i umieszczamy w foremce. Polewamy oliwą, dokałdnie obracamy kurczaka by kawałki pokryły się dokładnie olią, solimy, pieprzymy i następnie wkładamy do nagrzanego piekarnika (220 C) na 20 minut. Gdy nóżki kurczaka się zezłocą dodajemy brzoskwinię pokrojoną na kawałki (wraz ze skórką), pokrojoną cebulę i 3-4 grube plastry imbiru (obranego). Mieszamy i wkładamy ponownie do piekarnika na 10 minut. Po tym czasie podlewamy kurczaka winem i wywarem i pieczemy dalsze 15 minut. Wyciągamy kurczaka, usówamy imbir i całość posypujemy posiekaną pietruszką, mieszamy. Płyn pozostały z pieczenia odlewamy na patelnię i redukujemy nieco (gotujemy by część wyparowała i wytworzył sie sos), by polać nim kurczaka przed podaniem. Gotowe!




17 October 2011

melon z szynką parmeńską czyli klasyczna przystawka kuchni włoskiej


Nadal żyjemy włoskimi klimatami i smakami z naszego wyjazdu. Oczywiście tuż przed powrotem do Polski udaliśmy się na zakupy - sery, szynka, oliwki itp, tak więc jeszcze przez kilka dni możemy delektować się różnymi pysznościami i żyć wspomnieniami. Dziś klasyka, czyli prosciutto con melone, trudno o coś prostszego i równie pysznego!

Melon z szynką parmeńską

1 dojrzały melon
kilka plasterków szyki dojrzewającej np. parmeńskiej lub toskańskiej

Melona obieramy, kroimy na plastry, układamy na talerzu wraz z cieniutkimi plasterkami szynki. Gotowe!



16 October 2011

ciasto marchewkowe od Severino


Po powrocie z Włoch trudno nam wskoczyć w starte tryby - zajęć i pracy. Do tego po dwóch tygodniach chodzenia w klapkach i cienkich koszulkach, nagle przyszło nam zmierzyć się z poważnie jesienną aurą. Brrrrr!!! No ale wakacje nie trwają wiecznie. Tak więc na osłodę upiekłam dziś to pyszne ciasto wypatrzone u Eli (poniżej przepis za Elą). Jest wilgotne, niezbyt słodkie, pachnące migdałami, po prostu świetne! Gorąco polecam :-)
U mnie wyszło nieco płaskie bo użyłam większej tortownicy. No i lukier z Philadelphii nie zastygł w lodówce, bo trudno nam było czekać tak długo...

Ciasto marchewkowe od Severino

100g masła
200g cukru
200g mielonych migdałów
1 jajko+ 1 żółtko
100g mąki
2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
300g startej na małych oczkach marchwii

Wszystkie składniki dokładnie zmiksowac w podanej wyżej kolejnosci. Przelac do trotownicy 22cm i piec w nagrzanym piekarniku do suchego patyczka.

Lukier z Philadelphii

160g serka Philadelphia (użyłam serka "light")
2 łyżki masla
cukier puder (tyle by powstała gładka, niezasłodka konsystencja)

Wszystko dokładnie utrzeć i rozsmarować na cieście.

A poniżej zdjęcie części naszych plonów...

8 October 2011

Florencja


To już ostatni wpis z naszej podróży, w sumie nieco spóźniony, bo jesteśmy właśnie w drodze powrotnej, ale żal spędzać czas na komputerze, gdy się jest we Florencji! Z ogromnym sentymentem wróciliśmy do tego miasta, gdzie spędzilismy tyle cudownych chwil! Kilka lat temu wybraliśmy się tutaj na nieco dłużej, raz na miesiąc a potem na dwa miesiące. Poczuliśmy smak pomieszkiwania tak jak Włosi. Wnajmowaliśmy wtedy mieszkanie pod Florencją, w uroczym miasteczku Pontassieve, a ja codziennie przyjeżdżałam do centrum miasta do szkoły językowej. W czasie gdy się uczyłam, mój maż buszował po targach szukając różnych specjałów, które potem gotowaliśmy wieczorem. Popołudniami i w weekendy zwiedzaliśmy miasto, muzea, kościoły i oczywiście okolice. Teraz czuję się tutaj trochę jak w domu. Nie będę opisywać uroków miasta, bo myślę, że nawet Ci co tam nie byli to słyszeli o pięknie Florencji i co można zwiedzić. Mam kilka refleksji osobistych, po pierwsze, nie było nas tu parę lat, więc od razu rzuciły mi się w oczy zmiany np. sporo ulic w centrum, koło katedry, zamknięto dla ruchu samochodowego, przez co miasto stało się bardziej przyjazne dla turystów. Ale z przykrością muszę stwierdzić, że legendarny już Mercato Centrale, czyli glówny targ Florencji, skomercjalizował się maksymalnie, wyrzucono w piętra handlarzy owoców i warzyw, którzy tak na prawdę byli sercem tego miejsca, umieszczono ich w namiocie na zewenątrz, a w ich miejscu zaczęto urządzać imprezy dla biznesmenów, różne degustacje itp. Parter stał się targiem praktycznie wyłącznie dla turystów, już trudno wypatrzyć Florentyńczyków robiących tam zakupy. Za to na szczęście targ w okolicach kościoła Sant'Ambrogio nic się nie zmienił. Aż trudno mi było oczy oderwać od mięs, drobiu, wędlin, serów, świeżych makaronów, oliwek - wszystkiego czego może dusza zapragnąć! A na zawnątrz ogromne, kolorowe stoiska ze świeżymi owocamai i warzywami. Poszliśmy na kilka dobrych kolacji i chciałabym tu wspomnieć o jednej restauracji, której nie powinno się ominąć, bo to prawdziwie kulinarny raj w dostępnych dla nas cenach (we Florencji jest sporo rewelacyjnych restauracji w najwyższej półki, niestety obłędnie drogich). Restauracja mieści się bardzo blisko targu Sant'Ambrogio, o którym wyżej pisałam, i nazywa się "Il Pizzaiuolo". Słynie z pizzy (jak sama nazwa lokalu sugeruje), ale można skosztować tam obłędne antipasti (przystawki), primi (głównie makarony), secondi (dania główne) oraz desery. Restauracja prezentuje kuchnię z południa Włoch (Neapol) i najlepiej zarezerwować tam stolik przed przyjściem, bo już pół godziny po otwarciu wieczorem nie ma w niej wolnego stolika. Ja ją odkryłam blisko pięć lat temu, jadaliśmy tam już wielokrotnie i za każdym razem wychodzimy zachwyceni. Gorąco polecam spróbowania sera "burraty", zupełnie nie z tej ziemi! To jakby mozarella z płynnym, kremowym wnętrzem, rozpływa się w ustach i jest tak delikanie pyszna! Koniecznie trzeba spróbować pysznej pizzy i makaronów z owocami morza!
Poniżej kilka zdjęć z naszej kolacji :-)


Burrata w całości (u góry) i przekrojona (u dołu).


Tortellini nadziewane gorgonzollą i orzechami w pesto z rukoli...


i obłędne scialatielli amalfitani, po prostu doskonałe danie ze świeżego makaronu z owocami morza w rewelacyjnym, delikatnym sosie!



I kilka zdjęć z targu Sant'Ambrogio








Parę zdjęć z Mercato Centrale, głównie nastawionego na turystów, ale bardzo kolorowego!






A na koniec parę zdjęć ze środowego targu w Pontassieve, gdzie od lat przyjeżdża rodzina specjalizująca się w produkcji i handlu serami i od rana ustawia się do nich długa kolejka. Prócz serów sprzedają też lokalne wędliny oraz baccala - suszonego dorsza, o którym pisałam na początku naszej podróży. Sery nie są tanie ale za to najwyższej jakości, więc i my kupiliśmy kawałek pachnącego parmezanu i rozpływającą się w ustach gorgonzollę! Jest tam też co tydzień Pani, sprzedająca jeden ze specjałów Florencji czyli flaczki - "trippa" i "lampredotto", ugotowane z przyprawami i podawane z bułką.





Nie sposób opisać wszystkie wrażenia z Florencji, nawet te kulinarne. Chcę więc zachęcić do odwiedzenia tego wyjątkowego miasta, warto tu spędzić chociaż z tydzień i poszwędać się po uliczkach i targach, pokosztować różnych słodkości, spróbować tutejszego jedzenia i wypić aromatyczną kawę u "Paszkowskiego" po to, by poczuć atmosferę Florencji, gdyż jest to nie tylko miasto muzeów i kościołów ale po prostu specjalne miejsce na ziemi.

4 October 2011

miejsce z moich snów w Toskanii



Pienza leży w sercu Toskanii, nieco na południe od Sieny. Objechaliśmy Toskanię już kilka razy, zaglądnęliśmy do prawie każdego miateczka czy dziury i za każdym razem utwierdzam się w przekonaniu, że Pienza to miejsce wyjęte jakby prosto z bajki! Miasteczko liczy sobie ponad sześć wieków i zostało założone i zbudowane przez jednego człowieka, Piccolominiego, który niespodziewanie zupełnie został wybrany papieżem. Urodził się w wiosce tuż obok ponad 600 lat temu i do dziś u podnóża Pienzy stoi staruteńki kościół, w którym o ile pamiętam był ochrzczony. Miasto częsta bywa nazywane idealnym czy doskonałym, zapewne dlatego, że całość została zaplanowana w dużej mierze w tym samym czasie i przez jednego architekta (w sporej części przynajmniej). Pienza usytułowana jest na wzgórzu skąd rozpościera się cudowny widok na całą dolinę rzeki Orcia. Teren dookoła jes cudnie falisty usiany cyprysami, a dosłownie o rzut kamieniem jest słynne Montepulciano, a z drugiej strony San Quirico, Montalcino i wiele innych nieco mniejszych. Mnie trudno jest oczy oderwać, mogłabym sobie godzinami spacerować i oglądać uliczki i widoki. Na zdjęciu u góry krokusy, które właśnie zakwitają, mam podejrzenia, że jest to być może ten rodzaj krokusa, z którego potem można zbierać pręciki na szafran. Ale biologiem nie jestem więc pewności nie ma. Poniżej kilka widoków Pienzy i okolic.







Tak więc zatrzymaliśmy się tutaj na parę dni. Odwiedziliśmy w Montefellonico pana, który od kilku pokoleń produkuje pyszne wino i u którego od lat robimy zakupy. Pojechaliśmy kilkanaście kilometrów dalej do innego pana u którego kupujemy rewelacyjną oliwę, którą sam tłoczy z własnych drzewek, a potem do Caseificio, czyli wytwórni serów, by kupić "pecorino". Jest to ser z mleka owczego, wytwarzany w wielu częściach Włoch, ale ponoć ser właśnie z okolic Pienzy jsst najsmaczniejszy, gdyż owieczki pasące się na okolicznych wzgórzach jedzą wyjątkową mieszankę traw i ziół, co nadaje smak później serom. Kupiliśmy kilka rodzajów tego sera, niektóre zawijane są na okres dojrzewania w liście, inne zasypywane popiołem, inne trzymane w grocie, aż trudno wyliczyć wszystkie. No i oczywiście są i te świeże i dłużej dojrzewające. Wszystkie te pyszności, czyli wino, oliwę, sery, wędliny i lokalny makaron "pici" można kupić w Pienzie i okolicznym miasteczkach na każdej prawie ulicy, bo ogromne ilości turystów sprzyjają handlowi i sklepów tutaj nie brak. A wyglądają one podobnie jak ten poniżej.


No a jak już jestem przy temacie jedzenia, to warto dodać, że w Pienzie można również rzeczywiście rewelacyjnie zjeść. Nie do końca tanio, ale przecież czasem można poszaleć. To jest już nasza piąta wizyta w tym miasteczku, wypróbowaliśmy sporą część restauracji i jak dotąd na pierwszym miejscu zawsze znajduje się malutka rodzinna trattoria - da Fiorella. Fiorella to mama, szefowa kuchni i prawdziwa mistrzyni! W restauracji pracują też jej dwaj synowie i synowa. Atmosfera już od wejścia jest rodzinna i przyjazna, obsługa doskonała, a jedzenie po prostu przenosi w inny wymiar. Wczoraj poszliśmy więc na kolację, zamówiliśmy na pierwsze danie makaron ("pici" o którym pisałam wyżej), ręcznie robiony w sosie mięsnym ze świeżymi prawdziwkami. Rewelacja! A na danie główne ja cielęcinę a mój mąż jagnięcinę do tego grillowany bakłażan i ziemniaczki podsmażane na oliwie z rozmarynem. Mięso rozpływało się w ustach, było pyszne, delikatne, po prostu doskonałe. A na koniec zamówiliśmy sery - oczywiście pecorino, podawany tutaj z miodem i świeżą gruszką. Sery zniknęły zanim wyjęłam aparat, więc poniżej jedynie makaron oraz nasze główne dania :-)






A dla miłośnikó zwierząt zdjęcie poniżej - kot w San Quirico, chrapał sobie spokojnie w donicy na głównej uliczce miasta :-)


2 October 2011

Sagra del Porcino - festiwal borowika, czyli ciąg dalszy naszej podróży po Włoszech


Wreszcie zajechaliśmy do Toskanii. Pierwsze dwie noce spędziliśmy w ślicznym miasteczku Massa Marittima, nieopodal Grosetto. Byliśmy tu już kiedyś kilka lat temu, ale tylko przejazdem. Tym razem przyjechaliśmy na nieco dłużej. Po drodze z La Spezii zatrzymaliśmy się na parę godzin w Lucce. To urocze miasto, otoczone murami z unikalnym owalnym placem, powstałym, przez zabudowę antycznego amfiteatru . Poza tym jest tam wiele innych ciekawych budynków, placów i ulic. W sumie to jedno z ładniejszych miast w Toskanii, dopiero co odkrywane przez turystów. 



Sama Massa Marittima, gdzie się zatrzymaliśmy, powstała wieki temu dzięki pokładom rud znajdującym się w pobliskich wzgórzach. Rozwinęlo się tu górnictwo przynoszące spore zyski. Stąd też miasto wyrosło swego czasu na potęgę, co widać po budynkach w centrum, szczególną uwagę zwraca katedra w stylu pizańskim.


Wczoraj pokręciliśmy się po okolicy. Zajechaliśmy nad morze oraz do pobliskich miasteczek. Do tej pory tylko raz zapuścliśmy się na krótko w te malownicze rejony więc była okazja by zobaczyć coś więcej. Zwiedziliśmy też piękny opuszczony klasztor San Galgano.


Dziś rano wyruszyliśmy dalej w drogę. Naszym celem był Pienza. Po drodze postanowiliśmy odwiedzić malutką mieścinkę Casale di Pari, gdzie w ten weekend ma miejsce Sagra del Porcino. W miasteczku wzniesiono duży namiot, a w nim tłum mieszkańców z całej okolicy raczył się lokalnymi specjałami, w tym daniami z prawdziwkami. My spróbowaliśmy risotto z prawdziwkami, polentę z sosem z prawdziwkami, do tego grillowane kiełbaski i zamiast deseru - ser. Niestety  nie dane nam było popróbować wina, jako, że czekała nas dalsza droga samochodem. W końcu dojechasliśmy do mojego najbardziej ukochanego toskańskiego miasteczka - Pienzy. Ale to zupełnie inna historia o czym wkrótce.

Poniżej risotto i polenta z prawdziwkami