Przepisy

26 January 2011

zaczarowane miasto - Luang Prabang




Spędziliśmy urocze trzy dni w dawnej stolicy Laosu – Luang Prabang. Do dziś jest to małe miasto, raptem kilkanaście tysięcy mieszkańców (nie licząc tych w okolicy). Od końca lat 90-tych na liście UNESCO, ma piękną starą część z dawnym Pałacem Królewskim, mnóstwem świątyń buddyjskich z klasztorami oraz architekturą kolonialną (francuską). Bardzo się tu zmieniło przez ostatnie 10 lat. Byłam w Laosie w 2001 i Luang Prabang był małą zaspaną mieścinką z kilkunastoma tanimi hotelikami, jednym pubem i garstką turystów szwendających się po ulicach. Dziś to nadal miasto, gdzie życie płynie powoli, jest bardzo mały ruch na ulicach, lecz gdzie nie spojrzeć to hotele, restauracje, sklepy i agencje proponujące różnorakie atrakcje i wycieczki. Dziesięć lat temu czułam się tu jak odkrywca w terra incognita, dziś wkradła się tu nieco komercja, ale to raczej nieuniknione w naszych czasach. Na szczęście urok tego miejsca pozostał.
Obeszliśmy wszystkie chyba świątynie, zwiedziliśmy Pałac Królewski, wstaliśmy o 6.00 rano by być świadkiem ofiar (jedzenia) dawanych mnichom przemierzającym o świcie ulice oraz oczywiście nie ominęliśmy porannego targu. Targ będzie jednym z najprzyjemniejszych moich wspomnień z tego miejsca, usytuowany w wąskich uliczkach starego miasta, pełen aromatów świeżych ziół, różnorakich bliżej nam nie znanych warzyw i kilku bardzo egzotycznych specjałów – grillowanych malutkich ptaszków (nie większych od naszego wróbla), wiewiórek, larw itp. Nie poszliśmy w ekstremum i nie próbowaliśmy wszystkiego, ale zakupiliśmy pyszną pikantną grillowaną kiełbasę, różne owoce, uwolniliśmy malutkie ptaszki (za opłatą oczywiście można wypuścić parkę na wolność z malutkiej bambusowej klatki). Próbowaliśmy lokalnej kuchni, sączyliśmy piwo nad brzegiem Mekongu, po prostu sielanka! Jutro wyruszamy dalej, czeka nas całodniowa podróż przez góry do stolicy Laosu Vientiane.
Więcej zdjęć z Luang Prabang na moim foto-blogu.


We have spent wonderful three days in Luang Prabang. It is a small, quiet town, listed by UNESCO in the late 90-s, where life flows very slowly. There is plenty to see over here – the former Royal Palace, lots of buddhist temples and old French colonial architecture. This place has changed a lot in the10 years, since I last visited it. Then it was a sleepy town with a dozen or so cheap guest houses, one pub and a handful of tourists wandering around. Today it is still a place where the life flows slowly, there is little traffic on the streets, but wherever you look you can see hotels, restaurants, shops and travel agents. Ten years ago I felt like a discoverer in an unknown world, today it is much more comercial, but luckily the charm has remained.
We have probably visited all the temples, we also went to the Royal Palace, we got up at 6.00 AM to witness the giving of alms to the processions of monks at dawn and we explored the morning market which is situated in the narrow side streets of the old town. This market will remain one of the most pleasant memories from Luang Prabang! Full of the aromas of fresh herbs this place surprised us with some unknown vegetables and local specialities – grilled tiny birds (not bigger than sparrows), squirrels and larvae. We didn't try any of the extreme things but we did buy a lovely spicy sausage and some fruit and let some small birds free from a small bamboo cage (of course for money).We tried local cuisine, drank beer while enjoying the views of the Mekong and had a magic time! Tomorrow we are going to Vientiane – a whole day's travel across the mountains.
More photos from Luang Prabang on my foto-blog.




Powyżej zdjęcia z kompleksu dawnego Pałacu Królewskiego
Above photos from the former Royal PalaceComplex

A poniżej zdjęcia z porannego targu
Below photos from the morning market







 Powyżej świeże glony z Mekongu a poniżej przetwożone - cieniutkie jak papier z czosnkiem i pomidorami
Above fresh weeds from the Mekong, below - thin sheets with garlic and tomatos



Pani sprzedaje tutejszą specjalność - sos z fermentowanych ryb - zapach trudno opisać ;-)
A lady selling a local speciality - fermented fish sauce - it is hard to describe the smell ;-)


Pan grillował pyszne kiełbaski, które potem jedliśmy razem z grillowanym boczkiem i bagietką na śniadanie :-)
A gentelman was selling very tasty grilled sausages which we had lated along with grilled bacon and baguettes for breakfast.




3 comments:

  1. Ja od siebie dodam, że niedawno dyskutowaliśmy nad smakiem rzymskiego garum - rzymianie wytwarzali go także ze sfermentowanych ryb w bardzo podobny sposób. Teraz ponoć można kupić łagodniejszą werję na-plam, ale ja jeśli sos rybny to tylko worcestershire (czy jak to się tam pisze:)) . Co kraj to obyczaj.. pozdrawiam:)

    ReplyDelete
  2. Widze na zdjeciu tajemnmicze czerwone owoce, ktore rowniez mam gdzies na fotografi. Niestety nie udalo mi sie dowiedziec jak sie nazywaja a jedynie, ze na surowo sie ich nie spozywa a po przetworzeniu.
    Nie ma nic piekniejszego niz azjatyckie targi. I faktycznie zadne zdjecia tego nie oddzadza, bo primo nie sa 3D a secundo brakuje w nich zapachu.

    ReplyDelete
  3. Niesamowite zdjęcia - aż nie mogę oglądać, bo strasznie zazdroszczę, że nie mogą spróbować tych wszystkich owoców, warzyw i innych egzotycznych pyszności :o)

    ReplyDelete