Chiński Nowy Rok przywitaliśmy nad Perfumową rzeką w Hue, gdzie zebrały się tłumy Wietnamczyków by oglądać fajerwerki, którym nie było końca. Od rana zwiedzaliśmy imponujące grobowce cesarskie i najstarszą w mieście pagodę. Wreszcie przestało padać, choć nadal było szaro. Wczoraj rano (piątek) zapakowaliśmy się do autobusu, który przywiózł nas do Hoi An – jakieś 3 godziny jazdy z Hue. Wreszcie pokazało się słońce i zrobiło się ciepło! Jak tylko rozpakowaliśmy się w hotelu wyruszyliśmy na spacer po mieście. Hoi An do niedawna było śpiącą małą wioską, która od lat 90-tych przeobraziła się nie do poznania. Fakt wpisania Hoi An na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO sprawił, że co prawda stare domy nie rozpadły się do końca, bo zostały na czas wyremontowane, ale charakter tego miejsca uległ przemianie – teraz to mekka turystów i podobnie jak w Luang Prabang, wszędzie gdzie się nie obrócić pootwierały się hoteliki, restauracje i sklepy. Rzeka turystów przemieszcza się wąskimi uliczkami historycznego centrum. Ale i tak to niesamowicie piękne miejsce, pełne swoistego uroku, w którym jest co zwiedzać. Są świątynie, budynki w których dawniej zbierały się chińskie wspólnoty przybyłe z różnych rejonów Chin, można wejść do kilku starych domów, których części otwarto dla zwiedzających. Jest piękny japoński kryty most (w zasadzie mostek) i są muzea. Tak więc leniwie spacerujemy sobie po tutejszych uliczkach rozglądając się za lokalnymi specjałami, a jest ich kilka. Po pierwsze smażone pierożki won ton podawane z warzywkami, „white rose” - krewetki zawijane w papier ryżowy, cao lau – lokalny makaron podawany z mieszanką listków (sałata, mięta, bazylia), kiełkami, plasterkami ugotowanej wieprzowiny i posypany smażonymi ryżowymi chrupkami, to wszystko polane sosem. Spróbowałam też dosyć niezwykłego specjału – słodkiej zupy z czarnego sezamu. Nie wygląda ona jakoś specjalnie apetycznie i nie powiem, żebym stała się fanką tego delikatesu, ale też nie była niesmaczna. Po prostu jest to słodkawa papka o smaku sezamu na ciepło. Bardzo nam tu smakują bułki z mąki ryżowej nadziewane i gotowane na parze. Są miękkie, nadzienie jest lekko pikantne (mięso, warzywa i gotowane na twardo jajko) i sprzedawane są prosto z „parownika” - to dla mnie jeden z tutejszych hitów! Mój mąż nie byłby sobą, gdyby nie spróbował ryby i choć trudno nazwać „fish and chips” daniem wietnamskim, to mimo to w odkrytej przez nas małej rodzinnej restauracyjce - było rewelacyjne!
In Hue we welcomed in Chinese New Year on the banks of the Perfume River, together with a great crowd of Vietnamese and the fireworks were fantastic! On the New Year's Day we visited the Emperors' tombs and the old Pagoda. Luckily it didn't rain but it was still grey and unpleasant. Yesterday morning (Friday) we packed ourselves into a coach and 3 hours later we arrived in Hoi An. At long last the sun came out and it was warm and lovely! After we had settled into our hotel we set off for a walk around the town. Hoi An untill recently was a small sleepy village, which in the 90s underwent a major transformation when it became a UNESCO listed sight. Although this fact helped in the renovatation of the old houses and prevented their total deterioration, the character of the town was changed. It became a major tourist destination and like Luang Prabang in Laos, wherever you look there are hotels, restaurants and shops. Tourists flow through the narrow streets in the historical old town center. Still it is a fascinating and very attractive place to vistit with lots of interesting sites. There are temples, congregation halls used by different chinese comunities, a number of old houses which are open to the public and a unique japanese covered bridge. We have been walking around the town, relaxing over local fresh beer and looking for some local specialities. There are a few of them – fried won tons served with vegetables, „white rose” - shrimps wrapped in rice paper, cao lau – local noodles served on the bed of green leaves (lettuce, mint, basil) with bean sprouts and a few slices of cooked pork plus fried rice croutons, and spicy sauce. I tried an unusual speciality – sweet black seasame soup. It does not look very appetizing and I cannot trully say that I became a great fan of this unique delicacy, but at the same time it was not unpleasant. Simply slightly sweet seasame mush served warm. We became very enthusiastic about local steamed rice buns stuffed with a mixture of meat, veg plus boiled egg. They are soft, warm, delicious!!! Sold directly by a street vendor from a steamer in his cart. Pete wouldn't be himself if he hadn't tried fish. So tonight he ordered in a small family run restaurant – fish and chips, locally cought macrel and proper chips! Hardly a Vietnamese specality but it was wonderful!
Poniżej pani przygotowująca cao lau
Below a lady preparing cao lau
Smażone pierożki won ton i "white rose"
Fried won tons and "white rose"
Pani sprzedająca zupę z czarnego sezamu
Lady selling soup from black seasame
Pyszne nadziewane bułi na parze
Delicious steamed buns
No i "fish and chips" czyli ryba i frytki
"Pete's fish and chips
rety nawet nie masz pojęcia jak ja Ci tego jedzenia zazdroszczę:) tego zwiedzania też!!
ReplyDeleteOj ja też, jeszcze nigdy nie bylam w Azji ! A tu taka apetyczna relacja ;))
ReplyDeletepysznie ! pysznie ! aczkolwiek czarna zupa faktycznie nie ma pysznego ;) wyglądu ! pozdrawiam!
ReplyDeleteChętnie bym spróbowała tych bułek na parze i pierożków won ton:)
ReplyDeleteTwoje relacje są wspaniałe, zawsze czekam niecierpliwie.
ReplyDeleteWlasnie trafilam na Twoj blog i wciagnely mnie Twoje relacje z podrozy :-) A jak doszlam do Wietnamu, to zauwazylam, ze bylysmy w Hoi An prawie w tym samym czasie, wiec zapraszam do porownania wrazen: http://apinchofpaprika.blogspot.co.uk/search/label/Vietnam (na dole):-)
ReplyDelete