18 January 2011

o Chiang Mai jeszcze parę słów



Nie mogłam sobie odmówić, żeby nie napisać jeszcze kilku słów o Chiang Mai. Wczoraj pisząc bloga późno wieczorem byłam już zmęczona a to czarujące miasto nie można zbyć paroma zdaniami. Tak więc jak już pisałam, była to stolica królestwa Północnego i jego historia jest bardzo długa. Obecnie Chiang Mai zamieszkuje ok 175 tys mieszkańców, w jego centrum znajduje się „stare miasto” o kształcie kwadratu, każdy bok długości sporo ponad kilometra. Całość otoczona była murami, których fragmenty widoczne są do dzisiaj i na zewnątrz mury otacza ogromna fosa wypełniona wodą do dziś. Miasto miało 5 bram i przez środek przebiega główna ulica. Reszta ulic nie ma charakteru regularnego, większość z nich jest bardzo wąska i często kręta. Chiang Mai słynie z ilości świątyń, jak twierdzą tutejsi mieszkańcy – jest ich ponad 300 (więcej nawet niż w olbrzymim Bangkoku), a historia wielu z nich sięga naszego średniowiecza. Zbudowane w północnym stylu zwanym „lanna” są to zasadniczo całe kompleksy. Świątynie buddyjskie nazywają się tu „wat” i w ich skład wchodzi „wihaan” - główna świątynia zawierająca święte wyobrażenie Buddy, „bot” - kaplica najczęściej używana do różnych obrzędów przez mnichów, „chedi” czyli stupa, tutaj w Tajlandii bardzo często bielona, lub złocona, poza tym kwatery w których mieszkają mnisi, biblioteka, często szkoła czy punkt medyczny. Tu na północy świątynie różnią się wizualnie swoim kształtem od tych na południu (np. w Bangkoku) – te tu mają duże dachy często opadające bardzo nisko i maja pięknie zdobione fronty – najlepiej porównać sobie zdjęcia z Bangkoku (i z Pałacu Królewskiego) z tymi z Chiang Mai, zamieszczonymi na moim blogu fotograficznym. Wnętrza świątyń i tu i na południu są pięknie zdobione malowidłami, tam gdzie w naszych kościołach stoi ołtarz – tu umieszcza się posąg Buddy, najczęściej w pozycji siedzącej, otoczony mniejszymi figurkami. Wierni wchodząc do świątyni ściągają obuwie (turyści oczywiście też) i bardzo często składają ofiary z kwiatów lotosu, czy po prostu ofiary pieniężne. Często do dachów świątyń przymocowane są metalowe dzwoneczki (podobnie jak w Nepalu w Kathmandu) i dzwonią wdzięcznie gdy zawieje wiatr co sprawia, że człowiek czuje się trochę jak w zupełnie innym świecie.


Prócz licznych świątyń w Chiang Mai jest również sporo targów. Dziś po porannej wizycie w Doi Suthep – kompleksie świątynnym znajdującym się w malowniczym miejscu – na górze ponad miastem, najświętszym miejscu północnej Tajlandii, udaliśmy się na poszukiwania najlepszego targ w mieście. Targ Thanin znajduje się poza starą częścią miasta, przy ulicy biegnącej w kierunku północnym i rzeczywiście jest rewelacyjny! Dziesiątki handlarzy podzielonych na „specjalizacje” - ci handlujący warzywami w jednej części, handlarze mięsa w części specjalnie wydzielonej i obudowanej, sprzedawcy gotowych dań „na wynos” obok sprzedawców słodkości. Niedaleko można kupić pyszne ryby surowe i kawałek dalej już gotowe – w curry, ugotowane na parze, z grilla, dalej grillowane mięsa, kiełbaski, kurczaki, osobne stoiska z noodlami, sałatkami (bardzo, bardzo ostrymi) i wokół tych wszystkich pyszności rozchodzi się aromat chilli, kolendry, trawki cytrynowej. Mój mąż nie wytrzymał i kupi na wynos pyszną rybkę – suma słodkowodnego, grillowanego, po prostu palce lizać. A z tyłu osobna przestrzeń pod dachem ze stoiskami z jedzeniem i stolikami. Tu już nie wytrzymaliśmy i zamówiliśmy klasyczną tajską zupę „tom yum” - z owocami morza oraz dla mnie ryż z kurczakiem a mężuś wybrał ryz z se smażoną rybą . Obok nas siedział przesympatyczny gość z Martyniki, który mieszka w Chiang Mai od dwóch lat i namówił mnie na spróbowanie „coconut cakes” - ciasteczek na bazie tapioki z mleczkiem kokosowym – smażone są one w śmiesznych patelniach z zagłębieniami. Pyszne.
Nastepna relacja mam nadzieję już za tydzień z Laosu (o ile inetrnet nam na to pozwoli)





I couldn't resist writing a few more words about Chiang Mai as I think this place deserves a bit more than just the quick note that I wrote yesterday. The town has today around 175 thousands inhabitants. The history of Chiang Mai is very long and the town has developed a lot over centuries. Today the city's historical center is the heart of the town. It has a square shape, over one km long each side. It was surrounded by walls, some remains still visible today. Around the walls is the huge moat – still full of water (and fish too). There were 5 gates to the town and the main street crosses the center horizontally. The locals say there are over 300 temples in Chiang Mai (even more then in huge Bangkok), many of them dating to our Middle Ages, so you don't have to go far to see them. The buddhist temples are called "Wat" and they are in fact a whole complex which includes a „wihaan” - the main chapel housing the holy statue of Buddha (normally in seated position), then there is a „bot” - a chapel used by the monks for monastic ordinations, then there are „chedi” - stupas – very often painetd white over here or sometimes gilded. There are also in such complexes the quarters for the monks, a library, sometimes a school or a medical center or hospital.The shape of the chapels is different here in the north to the ones in the south – the roofs are much bigger and the fronts are beautifully decorated. Most important shrines have bells hanging from the roofs that are moved by the wind (like they also do in Kathmandu). Inside the temples the walls are normally beautifully painted and in the front there is a staue of Buddha. Visitors to the temples leave the shooes outside. Believers very often bring offerings.

This morning we visited first a very holy place in the North Thailand – Doi Suthep – a temple situated on the hill overlooking Chiang Mai. Long steps lead to the shrine which is extremely beautiful and impressive.
Then we went back to the town in search of the most famous market in Chiang Mai – Thanin- to the north of the old town. The market is trully fantastic – covers a big area and is divided into sections – veg sellers are in one part, meat sellers in a separate compound, then the sellers of the take away food – some sell salads, some fish (steamed, curried, grilled), vegetarian dishes, meat – grilled or in curries then there are the sweet sellers. A little further are the sellers with noodles, chicken etc... Pete couldn't resist a grilled catfish and bought one to take back to the hotel. And all around is the magic aroma of ginger, lemon grass, chilli, coriander etc... We got really hungry by then and luckily just behind the market we discovered another roofed area with all the food stalls where you can eat. There we finally sat down and ordered our lunch – traditional thai soup „tom yum”, fried catfish with rice and rice with chicken. The meal was great! Then being advised by our lunch companion who sat by the next table (a guy from Martinque) I went to buy coconut cakes for the dessert. What to add – we really enjoyed it!
The next post, I hope from Laos in a week's time - if we find internet of course :-)
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Bardzo spodobał nam się ten mały sklepik z sosami, szkoda, że nie mogliśmy nic zakupić.
We liked very much this small shop selling the sauces, what a pity we couldn't buy anything
 
 
Cześć "restauracyjna" targu
The eating part of the market
 
 
 
klasyczna zupa "tom yom"
classic thai soup "tom yum"
 
 
i kokosowe ciasteczka, którym nie mogłam się oprzeć
and the coconut cakes I couldn't resist
 

5 comments:

  1. Och, to się czyta jak bajkę!
    Bardzo chciałabym zobaczyć te miejsca "na żywo".
    Tajskiej kuchni nie próbowałam nigdy... buuuu....

    ReplyDelete
  2. wszystko wygląda magicznie!

    ReplyDelete
  3. ależ to wszystko świetnie wygląda! Chciałoby się tam pojechać samemu. A ten sklep z sosami, chyba bym padła nie mogąc się obkupić i zabrać oczywiście do domku ;)))
    O ciasteczkom , też bym sie nie oparła;)
    Pozdrawiam!

    ReplyDelete
  4. Ja też już jestem zmęczona, przeczytałam tylko fragment Twojego postu i resztę zostawię na jutro.. koniecznie doczytam!

    Pozdrawiam serdecznie!

    ReplyDelete
  5. ja kocham tajską kuchnię, rozsmakowuję sie w niej - niezwykłe aromaty, zaskakujące smaki, często niskokaloryczne albo dania o niskim indeksie glikemicznym - bardzo Ci zazdroszczę tej wyprawy. Na targu pewnie spędziłabym trochę czasu by popróbować tamtej kuchni. Koleżanka mi mówiła, że wzięła jednodniowy kurs kulinarny - koszt 50zł z jedzeniem. Gdybym jechała do Tajlandii to pewnie na kurs 7 [co najmniej] dniowy, na próbowanie tamtej kuchni no i podróże oczywiście też :)

    ReplyDelete