28 January 2014

Początek podróży i przygotowania do chińskiego Nowego Roku!


Azja przyciąga nas jak magnes. W zasadzie, już od powrotu z każdej podróży planujemy następną :-) Te pięć tygodni postanowiliśmy podzielić między nasze ulubione miejsca. Nie może się obejść bez Bangkoku (wiem, już pisałam o nim kilka razy podczas poprzednich wizyt w tym mieście, więc nie będzie tym razem ani słowa o zabytkach, choć takowe zwiedzamy), potem północ Tajlandii, stamtąd dosyć szybko przeniesiemy się do ukochanego przez nas Penangu a na koniec plaża dla relaksu. Postanowiłam skoncentrować się więcej na lokalnych specjałach i na ogólnych wrażeniach, w nadziei, że kiedyś te notatki zainspirują jakiegoś miłośnika egzotycznej kuchni do wyprawy w te rejony.
Tak więc od początku! W niedzielę po południu wylądowaliśmy w Bangkoku, nie muszę dodawać, że po blisko 24 godzinnej podróży byliśmy nieco zmęczeni. W tej części świata trwają gorące przygotowania do chińskiego Nowego Roku, który przypada w najbliższy piątek. Wszędzie dekoracje, czerwone lampiony (jak na zdjęciu powyżej) i gorączkowe zakupy w świątecznej atmosferze. Zastanawiałam się jak będzie wyglądał ten nasz pobyt tym razem, bo być może doszły Was słuchy o protestach i ogólnie niestabilnej sytuacji politycznej. Pani premier oskarżana o korupcję ustąpiła i wyznaczono wybory na gdzieś na przyszły tydzień. Fale protestów od paru miesięcy coraz bardziej paraliżują stolicę (generalnie cała prowincja popiera byłą premier), tak więc znó dane jest mi odwiedzać to miasto w wyjątkowej sytuacji. Bodajże półtora roku temu byłam tutaj podczas największej współczesnej powodzi w tym kraju i dosłownie cały Bangkok stał w gotowości do wielkiej wody, która zalała wiele dzielnic a w całym mieście zgromadzono miliony worków z piaskiem, które chroniły wszelakie możliwe posesje. Tym razem coś na kształt małej rewolucji... Ale w tajskim stylu :-) To zasadniczo pogodny naród, do tego świetnie zdający sobie sprawę jaką rolę odgrywa w ekonomi turystyka i nikt tu specjalnie nie może sobie pozwolić na jakieś dramatyczne i agresywne rozwiązania by nie podciąć gałęzi na której siedzą. Już podczas wspomnianej powodzi miliony turystów odwołało swoje przyjazdy i prócz kosztów związanych ze wszelkiego rodzaju stratami powodziowymi, doszła bardzo trudna sytuacja na rynku turystycznym, na szczęście tylko przejściowa. Obecnie niezbyt wiele słychać w światowych mediach o sytuacji w Tajlandii a w Bangkoku w szczególności, nikomu nie zależy by to nagłaśniać i rzeczywiście protesty są generalnie pokojowe. By wymusić swoje racje protestujący okupują niektóre rządowe budynki i coraz bardziej blokują miasto, co rzeczywiście jest niezmiernie uciążliwe. Wystarczy sobie wyobrazić, że w tym i tak wiecznie zatłoczonym i zakorkowanym mieście od tygodnie wyłączone są dla ruchu główne skrzyżowania. W kilkunastu newralgicznych punktach miasta protestujący zbudowali ogromne sceny z nagłośnieniem, ponad nimi olbrzymie zadaszenia i na okrągło słychać bądź muzykę (koncerty na żywo lokalnych artystów) bądź agitację polityczną. W parkach i na ulicach powstały miasteczka namiotowe, a na zamkniętych dla ruchu arteriach jak grzyby po deszczu wyrosły setki straganów, gdzie handluje się dosłownie wszystkim i nie brakuje oczywiście jedzenia. Nastrój jest piknikowy, tłumy ludzi, nie wyłączając wielu turystów spaceruje, słucha i generalnie sprawia to bardziej wrażenie majówki. Nie można jednak zapominać, że i nawet w tym bardzo spokojnym narodzie występują frakcje bardziej radykalne i doszło do pojedynczych utarczek z policją, gdzie oberwała właśnie policja (mająca zakaz użycia siły) i wybuchło również parę bomb. Jedynym środkiem transportu, działającym bez zarzutu jest tak zwany "sky train" (kolejka zbudowana ponad dachami na estakadzie) i metro, no i oczywiście tramwaje wodne kursujące po głównej rzece (Chao Phraya). Na udało się bezboleśnie poruszać po mieście, choć kilka razy utknęliśmy w mega korkach. Poniżej parę fotek z demonstacji:





A z doznań kulinarnych? Cóż, zaczęliśmy od klasyki czyli "pad thai" - makaronu ryżowego smażonego z różnymi dodatkami (to pierwszego wieczoru), potem wczoraj na lekki lunch obowiązkowo zupa (oj, często o niej marzę w Polsce!) z nudlami i różnorakimi dodatkami. Wprost przepadam za nią! Tajowie jedzą taką zupkę na śniadanie, na obiad lub na kolację :-) Można ją dostać wszędzie, niemalże na każdym rogu i o każdej porze.


 A wieczorem udaliśmy się do dzielnicy chińskiej, gdzie jedna z głównych ulic o zmierzchu przechodzi transformację i staje się wielkim bazaro-restauracją, ze stolikami szczelnie wypełniającymi każdy centymetr chodnika i częściowo jezdnię (więc trzeba bardzo ostrożnie lawirować między stołami, ludźmi i samochodami). Po wcześniejszych konsultacjach udaliśmy się do najbardziej polecanej restauracji z "sea foodem" w mieście - "T&K Sea Food" (oczywiście chodzi o wszelakie ryby i owoce morza) Sama restauracja nie jest wielka, ma klimatyzowane wnętrze, lecz któż by wieczorem chciał się zamknąć w czterech ścianach i pozbawić się możliwości rozkoszowania się wyjątkową atmosferą ulicy? Cały róg gęsto zastawiony jest stolikami, między którymi krąży obsługa i co chwilę donosi parujące, świetnie przygotowane dania. Wybór był niesłychanie trudny! I tu zdałam się na intuicję mojego męża, który w sprawach ryb i temu podobnych jest specjalistą. Zamówiliśmy porcje grillowanych bardzo dużych krewetek, który były tak świetnie przygotowane, że wprost rozpływały się w ustach! Niesamowicie soczyste i aromatyczne zachwyciły nas bez reszty! Potem kalmary w panierce :-) I tu podobnie, pyszne, delikatne i soczyste krążki kalmarów... Kto jada takie rzeczy wie jak często słaby kucharz zepsuje kalmara i w efekcie biedne stworzenie konsystencją przypomina gumę i jest ciężkie do przeżucia.Na koniec wjechała ryba z grilla (grillowana w folii). Jedynym dodatkiem była zwinięta wewnątrz trawka cytrynowa. I również w tym przypadku nie było rozczarowania, ryba była wilgotna, soczysta, aromatyczna i mięciutka i nie muszę dodawać, że zniknęła w mgnieniu oka. Jednym słowem kolacja doskonała! Każdemu planującemu wizytę w tym mieście gorąco polecam!!! Poniżej oczywiście kilka fotek z naszej uczty!






A jako dodatek, zamówiliśmy "zieleninę" ("morning glory" o ile się nie mylę) ze świeżymi grzybkami i świeżym mięskiem kraba w rewelacyjnym, aromatycznym sosie!




No a dziś, podczas spaceru przez uliczki chińskiej dzielnicy, nie mogłam przejść obojętnie obok mojego kolejnego ulubionego specjału, szaszłyczków z wieprzowych kawałeczków, tzw "satajów", przygotowywanych przez uroczą młodą dziewczynę na grillu w słodkim sosie :-)


Bangkok ma to do siebie, że trudno być tu obojętnym, trudno nie zachwycić się tym miastem, a jednocześnie po dwóch-trzech dniach nachodzi większość odwiedzających nieodparta potrzeba opuszczenia tego miejsca, głównie ze względu na zgiełk, hałas i ogólne znużenie tempem tego miasta. Jutro ruszamy więc dalej, na północ do Chiang Mai!


Arrived once again in Bangkok! Hot, humid and busy as usual but a bit different this time. This is due to the political demonstrations. The protesters are trying to oust the current PM. Large parts of the city center are completely closed to traffic. The protesters have built enourmous tented camps. On the one near where we are staying they have erected a big stage where there is entertainment and political speaches throughout the day and night. Typical of the Thais, where there is money to be earned, food stalls, stalls selling clothing, nick nacks and odds and ends, have appeared all around and to the onlooker it looks more like a festival that a demonstration (photos above). So far it doesn't seem to affect the tourists. Although this is not our first time in Bangkok, there are still lots of new  places to explore, mostly food orientated. This time one evening we went to Chinatown to a seafood restaurant which is supposedly best in Bangkok. They were correct! We had an absolute magic meal, beautifully cooked (see photographs) and then we had a stroll around the area.
We also tried street food, which really is our favourite, once again see the photoes. Chinese New Yaer is approaching (31st January, the Year of the Horse is coming) and Chinatown and other parts of the city are preparing for this festival.
We are moving north to Chiang Mai by the "Special Express", which takes over 12 hours and is invariably late. More to follow.

24 January 2014

Linguini ze szpinakiem i gorgonzolą


Pyszne, proste danie. To nasz ostatni domowy obiad :-) Jak co roku o tej porze wybieramy się w podróż, oczywiście znowu do Azji. Niestety tym razem na krócej, ale nawet pięć tygodni wystarczy, żeby nacieszyć się innym klimatem, fantastycznym jedzeniem i ogólnym relaksem! Tak więc jutro wylatujemy do Bangkoku, spędzimy jakieś dwa tygodnie w północnej Tajlandii (tak wiem, znowu! Ale jesteśmy już trochę uzależnieni od tej części świata!), potem lecimy na tydzień na Penang (w Malezji), a potem wracamy do Tajlandii nad morze, żeby odpocząć i nabrać sił przed powrotem do polskiej zimy! Jak zwykle pojawią się wpisy i relacje z różnych ciekawych miejsc, więc zapraszam do odwiedzania bloga!
A dziś obiad na szybko - linguini (oj, kiedy my znowu zjemy coś włoskiego?!) z pysznym sosem ze szpinakiem i gorgonzolą.

Linguini ze szpinakiem i gorgonzolą

250 gr makaronu np. lingini
pęczek świeżego szpinaku lub jak w tym przypadku ok. 200 gr mrożonego (liści)
2 ząbki czosnku, pokrojone na cienkie plasterki
1 cebula drobno posiekana
2 łyżki oliwy
ok. 50 gr sera gorgonzola (najlepiej pikantnego)
250 ml śmietanki 18 %
sól/peiprz do smaku

Makaron gotujemy al dente i w tym samym czasie przygotowujemy sos. Najpierw na oliwie smażymy cebulkę aż się zeszkli, potem dodajemy czosnek i po chwili szpinak, smażymy mieszając kilka minut. Dolewamy śmietankę i dodajemy ser pokrojony na kawałki. Doprawiamy do smaku solą i pieprzem. Sos powinien nam lekko zgęstnieć. Ugotowany i odcedzony makaron wrzucamy na patelnię z sosem, mieszamy i nakładamy. Gotowe!

16 January 2014

Wolniutko duszony królik


Po wielu latach wygrzebaliśmy z piwnicy nasz "Slow Cooker", czyli urządzenie które mój drogi mąż przywiózł lata temu z Anglii. Slow Cooker działa na prąd i składa się z ceramiczego naczynia z pokrywką, które umieszczone jest w obudowie, która to posiada wewnątrz urządzenie grzewcze. Przełącznik umożliwia duszenie w dwóch temperaturach - High i Low i to tyle. Proste, zużywa bardzo mało prądu i cała idea jest taka, żeby rano sobie wstawić produkty do środka, włączyć i po powrocie do domu mamy obiad gotowy. Temperatury są stosunkowo niskie i mięso w ten sposób przygotowane jest mięciutkie i bardzo soczyste. Można w ten sposób przygotować całego kurczaka, kawałek karczku wieprzowego, filet z indyka itp - dla urozmaicenia dodając różne warzywa czy przyprawy.
Na pierwszy ogień do slow cookera trafił królik :-)

Wolno duszony królik

1 cały królik, pokrojony na kawałki
parę łyżek oleju
12 ząbków czosnku, obranych
6 małych cebulek obranych
kilka gałązek świeżego tymianku
2 listki laurowe
150 gr wędzonego gotowanego boczku pokrojonego w kostkę (ok. 1 cm)
5-6 ziarenek pieprzu
1 szklanka białego wytrawnego wina
1 szklanka bulionu/rosołu
sól do smaku

Cebulki, czosnek, pieprz, połowę boczku i połowę gałązek tymianku układamy na dnie naczynia (elektryczny slow cooker), lub do naczynia żaroodpornego. Kawałki królika obsmażamy na patelni na oleju by się lekko zbrązowiły ze wszystkich stron. Kawałki królika układamy w naczyniu, zalewamy winem i bulionem, posypujemy resztką boczku i na wierzch układamy pozostały tymianek. Solimy nieco, przykrywamy i dusimy w urządzeniu Slow Cooker 4 godziny na ustawieniu "high"" i kolejne 4 na ustawieniu "low". Jeśli nie dysponujemy takim urządzeniem, proponuję przykryć naczynie żaroodporne i włożyć do piekarnika do niskiej temperatury - ok. 120 C i dusimy 4-5 godzin. 
Gdy mięso jest już miękkie i z łatwością odchodzi od kości, wyciągamy gałązki tymianku, a królika podajemy wraz z cebulkami i boczkiem, polanego powstałym w wyniku duszenia sosem.

9 January 2014

Rozgrzewająca zupa pomidorowa z soczewicą


Choć prawdziwej zimy na razie nie widać, niemniej jednak taka pyszna zupka świetnie nadaje się na obiad. Ma piękny kolor i zapach, a do tego jest syta i rozgrzewająca. 

Zupa pomidorowa z soczewicą

2-3 łyżki masła
1 duża cebula drobno posiekana
3-4 cienkie plasterki wędzonego boczku pokrojone w małą kostkę (w wersji wegetariańskiej oczywiście można pominąć)
połówka dyni  butternut squash, lub kawałek innej dyni - obranej i pokrojonej w kostkę jak mrożona marchewka - około 300 gr miąższu
175 gr czerwonej soczewicy
1 litr bulionu/rosołu/wywary warzywnego
1 litr pomidorowego sosu najlepiej własnej roboty (jak tutaj) lub 2 puszki pomidorów - pomidory zmiksować wpierw w blenderze na pure.
sól/pieprz do smaku
świeża natka pietruszki posiekana do podania

W dużym rondlu podsmażamy chwilę boczek by się lekko zrumienił, dodajemy masło i następnie cebule. Smażymy mieszając aż cebula się zeszkli. Dodajemy pokrojoną w małą kostkę dynię i smażymy mieszając jeszcze parę minut. W tym czasie dokładnie płuczemy soczewicę. Dodajemy ją do rondla, mieszamy, zalewamy pomidorami i bulionem i gotujemy ok. 15 minut aż dynia będzie miękka i soczewica ugotowana. Doprawiamy do smaku solą i pieprzem. Gotowe!
Zupę przed podaniem posypujemy posiekaną natką pietruszki :-)