27 February 2014

Tłusty Czwartek w Tajlandii


Dziś Tłusty Czwartek i przyznam, że omal o nim nie zapomnieliśmy :-) Tutaj w Tajlandii oczywiście się go nie obchodzi. Niemniej jednak wybraliśmy się na duży targ, który jest w naszej miejscowości w poniedziałki i czwartki i znaleźliśmy jedno stoisko z ciastkami w zachodnim stylu a wśród nich pączki! Nie takie polskie z różą, bardziej w stylu angielskim - z dziurką. Ale pączek jest pączkiem i kupiliśmy oczywiście paczuszkę! Ale, żeby zupełnie nie oderwać się od tutejszych klimatów, kupiliśmy też paczuszkę pysznego "sticky rice" (specjalnego ryżu gotowanego tak, by ziarenka się do siebie lepiły) ze słodziutkim mango i z sosikiem kokosowym. 
To już ostatnie dni naszego leniuchowania nad morzem.  Wszystko co miłe szybko się kończy, w sobotę wracamy do Bangkoku a stamtąd już prosto do domu!!! Czekają nas jeszcze ostatnie zakupy przed wyjazdem, obowiązkowe przyprawy i sosy, jakieś świeże listki może. Ostatnia wizyta na fantastycznym targu w Bangkoku (o tym będzie w sobotę w ostatnim wpisie z naszego wyjazdu) i potem powrót! Z jednej strony tęsknimy za domem ale z drugiej chciałoby się tu zostać jeszcze kilka tygodni i wygrzewać się w tym słoneczku zajadając pyszności :-)
Życzymy Wszystkim czytelnikom smacznych pączusiów!!!

23 February 2014

Morze, słońce i plaża...



To już praktycznie ostatni etap naszej podróży - zaczęły się można by to nazwać - wakacje :-) Jesteśmy z powrotem w Tajlandii, tym razem nad morzem w naszym ulubionym, cichym i spokojnym miejscu. No i cóż, odpoczywamy, kąpiemy się w morzu, spacerujemy po plaży, czytamy książki, pełen relaks :-)
I znowu wrócę do tematu zupy na ryżu, nazywanej tu "congee" lub po prostu "porridge" (taki nasz jakby kleik). Wiem, że już pisałam o niej parę razy, ostatnio we wpisie z Penangu (ale tam ta zupa w innej formie, tzn z zupełnie innymi dodatkami), lecz nadziwić się nie mogę, że tyle już razy byłam w tym kraju a wcześniej się na nią nie skusiłam!!! Zwłaszcza w Tajlandii ta zupka jest po prostu REWELACYJNA!!! Jadana na śniadanie, z dodatkiem mięska (kuleczek podgotowanej wcześniej wieprzowiny), z jajkiem (ugotowanym wcześniej na wpół miękko, tak że białko prawie ścięte a żółtko płynne), z zieleniną (cebulką) oraz z cieniutko pokrojonym w paseczki świeżym imbirem, który nadaje tej zupie fantastycznego aromatu! Do tego jeszcze różne małe dodatki, prażona cebulka czy coś jakby drobniutki makaronik. Każdy sobie taką zupę przyprawia tutaj według upodobania - chilli, sosem sojowym cukrem, sosem rybnym etc... Całość trzeba dokładnie wymieszać, wtedy żółtko nadaje zupie kremowej konsystencji. Zakochałam się w tej zupie, podobnie jak cała rzesza turystów! Nie muszę dodawać, że codziennie rano idziemy na nasz lokalny targ za rogiem na zupkę na nasze śniadanie. Takie danie kosztuje ok. 3 złote a jakie pyszne i niewątpliwie zdrowe. Piszę tyle o tej zupie, bo chciałabym zachęcić tych co się wybierają w te strony, żeby koniecznie spróbowali!!!
Poza tym pałaszujemy ogromne ilości świeżych owoców: mango, ananasów, jack fruity i papaje, co tylko nam wpadnie w ręce. Spacerujemy popołudniami po ulicach i zajadamy satay-e (takie malutkie grillowane szaszłyczki), różne grillowane lub smażone zakąski, a wieczorami żywimy się w różnych okolicznych restauracyjkach, lub po prostu na ulicy, gdzie rozłożone są stoliki. Żyć nie umierać! Będzie nam bardzo brakować tego jedzonka po powrocie do domu!

We are back in Thailand on the lower east coast. Sea, sand and sun although we had a couple of very severe rainstorms since our arrival. We are pretty much in a set routine with our eating pattern. We have both fallen in love with congee, the rice porridge dish that a lot of Thais have for breakfast. It is thickish rice gruel in which a semi boiled egg is put which is srired in to finish cooking in the hot soup. It also has finely shredded fresh ginger, various green leaves and spring onion and can have various types of mince meat, offal etc. Sometimes they sprinkle on crispy fried noodles and onions. For a breakfast dish it is delicious! Lunch time we normally have a salad with fresh veg bought at our local market with deep fried chicken or fish etc. We also but plenty of fresh mango, papaya, pineapple, jackfruit, bananas etc... so we are certainly getting our daily 5 portions of fresh fruit and veg. The evening there is so much choice that it is sometimes difficult to decide what and where to eat. There are a lot more muslims in this part of Thailand so you get excellent curries cooked my muslim ladies (some photos below). Also plenty of fresh sea food from a variety of whole fish, shells, crabs, squid, prawns and even the caviar from giant catfish. The local market is as colourful as ever selling a huge variety of fresh veg, fresh and dried sea foods and fruit. There are also a big veriety of snacks sold from the carts which come out during early evening and are parked along the main and side streets.

Poniżej parę fotek z jednego z naszych obiadów. Tym razem wybraliśmy się do bardzo sympatycznej i malutkiej restauracyjki prowadzonej przez muzułmanów (tutaj na południu Tajlandii jest znaczny procent muzułmanów). Curry pysznie doprawione, pikantne i do tego zupka, nieco inna, bo z wołowiną.
Below some of the curries and a soup we had in a small muslim restaurant.




No i różne specjały na wieczornym targu / Different snacks





No i tutejsza wersja zupki ryżowej "Congee" / And our favourite rice porridge "Congee"


16 February 2014

Relacji z Penangu część druga


Pierwsze co ciśnie mi się na usta to – GORĄCO!!!!! Muszę, że Bangkok w porównaniu z George Town to pestka :-) Pamiętam, że i trzy lata temu nie było łatwo, ale wtedy byliśmy mniej więcej miesiąc później (w połowie marca) i lało prawie codziennie. Teraz mają tu od miesiąca suszę, co nie jest naturalne w tej części świata, trawniki są pożółkłe, rośliny nie wyglądają najlepiej, temperatura sięga +35 C a że jesteśmy nad morzem, jest też bardzo wysoka wilgotność i są chwile, że nie ma czym oddychać. Staramy się więc wstawać wcześnie i rozpoczynamy nasze spacer koło 8.00 rano, kiedy jest jeszcze zupełnie przyjemnie. Po 10.00 robi się wilgotniej i zdecydowanie goręcej a w południe ucinamy sobie sjestę, bo ciężko się zachwycać tym co nas otacza, kiedy żar leje się z nieba, człowiek ocieka potem i ciężko zebrać myśli. Za to popołudniami choć nadal gorąco, to jednak już słońce nie praży i można sobie znów pospacerować, zwłaszcza przy nabrzeżu jest miła bryza od morza.
A co do kulinariów, to nadal królują u nas zupy! Wydaje mi się, że poprzednim razem w ferworze odkrywania potraw umknęły nam one nieco uwagi. To znaczy jedliśmy je ,ale nie zwracaliśmy aż takiej uwagi na ich rodzaje i smaki. Szczególnie zasmakowała nam zupka lekko kwaśna, mocno pikantna, której składniki wybiera się samemu z całego wachlarza możliwości. Palce lizać!
Noszę w kieszeni nowe wydanie przewodnika po lokalnych kulinariach. Jest to rodzaj małej broszury, z jednej strony mapa miasta i opisy najbardziej popularnych tutejszych dań, a na drugiej cała lista tych specjałów (ok. 30), wraz ze zdjęciami oraz adresami miejsc, w których można tych rzeczy popróbować. Pamiętam, że trzy lata temu spróbowaliśmy praktycznie każdego z tych dań, teraz już tak kurczowo nie trzymamy się mapy i wybieramy raczej to co nam szczególnie smakowało. Poszperałam też trochę w internecie i odkryliśmy kilka nowych (a w zasadzie starych) miejsc, gdzie trudno o wolny stolik, że się tak wyrażę. Każdy ma tu swoją specjalizację (nie mówię oczywiście o restauracjach, które oferują szersze menu) i co za tym idzie staje się też swojego rodzaju mistrzem w tym co robi. No bo jeśli ktoś przez 30 lat przygotowuje na przykład kleik ryżowy, który nazywa się „congee” (pisałam o nim ostatnim razem i wspominam i teraz bo wracaliśmy do tego starszego pana kilka razy, tak pyszną zupę robi) to w pewnym sensie staje się mistrzem w tym wąskim zakresie. Ma swoje stałe grono klientów i pewny zarobek, pod warunkiem, że utrzymuje świetny poziom swojego dania. A że konkurencja na tym polu tutaj jest niemała, więc ci słabsi, którzy się nie przykładają i to co podają odstaje od oczekiwań, tacy szybko stracą klientów i będą musieli zwinąć interes. Bo oni (w przeciwieństwie do wielu restauracji na przykład w Krakowie) żyją tu nie z turystów, którzy przyjdą raz a potem pojadą sobie gdzie indziej, lecz właśnie z lokalnej ludności, która przychodzi masowo i codziennie i pocztą pantoflową podają sobie namiary na najlepsze miejsca. I może właśnie to jest tajemnicą tego, że w tej części świata można świetnie zjeść prawie wszędzie. Do pana od kleiku, który ma marne 2 plastikowe stoliki na środku bardzo ruchliwej targowej ulicy, ustawiają się od świtu kolejki. Bardzo lubię go obserwować, jak z uśmiechem pracuje i nie zatrzymując się ani na chwilkę kroi i sieka wkładkę do zupy (wszystko co daje prosiak – od ozora po flaczki i chrupiącą skórkę) a jego pomocnica (córka?) nalewa zupę i podaje klientom. I tak kilka godzin non stop. I nie on jeden ma taką pasję. Poszliśmy pewnego dnia do innego pana, który robił zupki wegetariańskie i on tak samo, bez chwili spoczynku kroił i siekał, gotował makaron i wontony, jakby podrygując w rytm swojej pracy, nieustannie uśmiechnięty. Aż przyjemnie jest zjeść jedzenie przygotowane przez takich ludzi.
Ale czas na nas, to już koniec naszego tygodnia na tej wyspie, wracamy do Bangkoku by zaraz udać się dalej...

This will be our last entry from Penang. We fly back to Bangkok. The weather has been extremely hot, even the locals are complaining. They had no rain for about a month and everything is bone dry and dusty. The daily temperatures have gone as high as 35 C. We try and get up early, go for our breakfast which is invariably rice porridge, roti canai or some such. After we have shopped for our daily ration of fruit on our local market. Although we bought a weekly bus pass we are inclined to do a lot of walking especially around Little India and the Old Colonial Quarter. We the bus it back to the hotel to rest up during the hottestv hours of the day before heading out for an evenig meal. This time we have tried a lot more local soups and I must say they are really very good. There are dozens of food courts and coffee shops where you will find stalls selling a large variety of soups, mostly with noodles of different types either with meat, seafood or plain vegeterian. You find that a stall holder only specialaises in one or two different types of soup or other dishes. It is great watching them cook, as they do it with so much passion and pride, and you can normally tell which are the best stalls because of the amonut of locals eating there and none of them will break the bank.
We found a little stall on our local market where a guy and possibly his doughter, sell rice porridge (congee). It seems he has been doing it for many many years. He has two small tables with half a dozen stools in front of his stall and two large steeming pots of the rice mixture. The other ingredients are: finely chopped pork, crackling, pigs' tongue and other intestines. Over that he pours a ladelfull of steeming hot rice porridge, his doughter sprinkles a handful of chopped spring onions a dash of pepper and soy. You sit at the table and eat is as the market bustles around you. All this for the magic price of about 75p.
Our second visit to Penang has been as successfull as the first and well worth suffering the heat and humidity.

Dwie bardzo smaczne zupki - "curry mee" i "lam mee" (mee - to po malajsku makaron) / Two very tasty soups we had one day for lunch - curry mee and lam mee (mee means noodles)



I świetna wegetariańska zupka - wanton mee, na śniadania / A very tasty vegeterian soup for one of our breakfasts


I nasze odkrycie - lekko kwaśna zupa "Hakka yong tau fu", rewelacja!!! ? Great spicy and sour soup! Hakka yong tau fu :-)


A składniki do powyższej zupki wybiera się samemu, a wybór jest spory - patrz poniżej :-) ? The ingredients for the soup everybody choses on his/her own, and there is plenty of choice :-)


No i nie obeszło się bez kuchni Nyonya - pyszna rybka  w sosie obowiązkowo z ryżem/ and a great Nyonya dish - with fish


I nie mogliśmy się oprzeć kuchni indyjskiej - oto pyszne thali w dwóch wersjach ? We obviously coudn't resist some more Indian food - below two versions of thali




13 February 2014

Penang


Nasz kolejny przystanek to wyspa Penang, a konkretniej George Town, w Malezji oczywiście. Jeśli ktoś śledzi nasze podróże, to być może pamięta, że byliśmy tutaj podczas naszej pierwszej azjatyckiej wyprawy trzy lata temu. Mieliśmy wtedy w planie zatrzymać się na jakieś trzy dni a zostaliśmy o ile pamiętam dziesięć, tak nas to miejsce zauroczyło i ujęło. Nie będę się zbytnio rozpisywać o historyczno-kulturalnych walorach tego miasta, bo to łatwo sobie wyszukać w sieci. Bardziej chciałabym pisać o naszych doznaniach kulinarnych i o tym jak postrzegamy to miejsce po raz kolejny, a pewne zmiany zaszły. Nie mogę nie wspomnieć, że Penang uważany jest przez wielu za jedną z kulinarnych stolic Azji i nawet nie chodzi tu o ilość miejsc gdzie można zjeść, bo zasadniczo prawie na każdym rogu spotkać można ulicznych sprzedawców rozmaitych dań i specjałów, a bardziej o fakt, że wyspa ta dała początek unikalnej kuchni powstałej z przeplatania się różnych kultur i narodów, które tu osiadły. Dziś nazwalibyśmy taką kuchnię „fusion”. A wylądowali tu Anglicy, Chińczycy, Hindusi, Indonezyjczycy i oczywiście Malajowie. Powstał tygiel, w którym rozwijał się bujnie handel, kultura i oczywiście kuchnia. Samo George Town kilka lat temu zostało wpisane na listę UNESCO i przyciąga coraz szersze rzesze turystów. Nam szczególnie trudno się oprzeć urokowi uliczek, pięknych domów i świątyń (hinduistycznych, chińskich, chrześcijańskich czy meczetów), tej fascynującej mieszanki. Szczególnie lubię spacerować pod wieczór, gdy słońce jest już nisko i ciepłymi promieniami oświetla to miasto. Z jednej strony słychać muezzina nawołującego do modlitwy a z drugiej dobiega z głośników muzyka rodem z Bollywood. Zapachy curry mieszają się z kadzidłami. Jednej chwili jest się w Indiach a za chwilę w Chinach.
Co do zmian to w ciągu ostatnich trzech lat to otworzono w końcu po remoncie kolejkę na Penang Hill (choć kosztuje teraz 30 RM a nie jak kiedyś 1 czy 2 RM), na ulicach pojawiły się ciekawe jakby instalacje metalowe, które w ciekawy i często wesoły sposób informują o różnych ciekawostkach oraz w wielu miejscach artyści wykonali ciekawe malowidła czy instalacje. Wydano nawet specjalną mapę, na której zaznaczone są wszystkie punkty w mieście, gdzie napotkać można „street art”. Bardzo nam się ten pomysł spodobał.
A co do kulinariów, jak widać na zdjęciach znowu pofolgowaliśmy sobie (i cały czas to czynimy). Na górze zdjęcie jednego z popularnych tutaj deserów „ais kacang” czyli zmielony lód polany syropem z dodatkiem różnych żelek, fasoli i kukurydzy. Nie obeszło się bez różnych zup :-) Generalnie z makaronem i różnymi dodatkami, jest ich tu całe mnóstwo, różnią się smakiem, kolorem i wkładką, aż trudno wyliczyć tutaj wszystkie. Zjedliśmy też rewelacyjną rybę (płaszczkę) grillowaną w liściu bananowym, z ostrymi sosami, tutejszą klasykę czyli „Nasi Kendar” - ryż z różnymi curry, zupę „porridge”, jakby kleik ryżowy z najróżniejszymi dodatkami (to bardzo popularne danie na śniadanie), zjedliśmy też oczywiście południowo-indyjską dosę i kolejny tutejszy specjał: „Beef Rendang” i „Chicken Kapitan”. Jesteśmy tutaj do poniedziałku i postaram się wrzucić jeszcze jedne wpis z tego wyjątkowego miejsca.



We arrived back in Penang after a three year gap. Originally when we came we planned to stay only three days but found it such a fascinating place that we stayed for ten. This time we booked for the straight eight days in the same hotel as before. There are a few changes in George Town, a lot more of the old traditional shop houses have disappeared and amany more are very run down. There are still lots of building going on, specially in the less developed areas of the island with luxury high rise appartments and very very nice estates with modern design houses. I am not going to say too much ab out the history as we covered most of it the last time we were here, but if anybody is interested it is easy to find it on the net. Penang is classed as one of the foodie places to visit with its mixture of Malay, Chinese, Indian and Nyonya food, which in itself is a fusion between the Chineese who came here to work early in its history and married into Malay families. They still have the Penang food trail map but the number of food outlets includen in the map seems to have grown since we were last here. Once again we have tried for breakfast „Roti Canai” in a couple of different muslim and indian restaurants, porridge (congee) from a stall on the local market, a number of different noodle soups, rice dishes (Beef Rendang, Chicken Kapitan, Nasi Kandar), we even found quite by chance a lok lok stand which is various titbits (fish, prawns, vegetables, meat, eggs etc) on sqewers with different colour on the ends which denotes their price. Some already cooked and the others you coon yourself in a vat of boiling stock. You grab a plate of the lady, put on your preffered sauce and away you go. You save the sqewers which you give to the lady when you finished eating and she tots up the price according to the color on the end of each sqewer. Needless to say it is wonderfully tasty and fantsatically cheap. Again this time we took a weekly bus pass and either walk or go everywhere by local bus. In 2012 George Town celebrated the „George Town” Festival. As part of the Festival 18 large murals were painted by a local armenian artist in and around the center. Also since we were last here over 50 black metal wire type instalations appeared on the streets, fixed to the buildings, depicting some aspects of what went on in particular places. For example near our hotel on a wall there is one talking about Jimmy Choo, the now very famous and rich shoe designer, who apparently learned his trade very near to where we are staying. It is a fascinating city with its mixture of cultures, on one corner a mosque with a muezzin calling the faithful to pray, on the other corner chinese temple and a bit further down a hindu temple and Bollywood style music blasting out from Little India.
We are here till Monday and hopefully will manage to put another entry.

Parę fotek sztuki ulicznej / photos of some new street art







I instalacje z różnymi ciekawostkami - np. koło naszego hotelu uczył się fachu słynny projektant butów Jimmy Choo :-)


A poniżej rózne lokalne specjały, którymi się raczymy / Below some of our meals :-)
Zupki Koay Teow / Koay Teow soups:



Zupa ryżowa - tzw.  Rice Porridge lub Congee


I pan, który od lat w tym samym miejscu na lokalnym targu przygotowuje co rano tę zupkę / Porridge maker from the local market



Zupki z gęsią i z kurczakiem / soups with goose and chicken



I płaszczka / Grilled skate wings



Beef Rendang, Chicken Kapitan i Biryani


Masala Dosa


Nasi Kendar


I "lok lok", malutkie szaszłyczki ze wszystkiego dosłownie / Lok Lok


7 February 2014

Znowu w Bangkoku, czyli powrót z północy


Czas umyka niemiłosiernie i nie udało mi się wczoraj już nic skrobnąć o naszym objeździe północy Tajlandii. Krótko mówiąc wybraliśmy się z Chiang Mai dwa dni temu na północ. Dla ekonomicznego spożytkowania czasu wybraliśmy opcję wykupienia wycieczki do tak zwanego "Złotego Trójkąta" z wysadzeniem nas w Chiang Rai. Przejechaliśmy więc standard, nad Mekong, gdzie spotykają się granice Tajlandii, Birmy i Laosu, podjechaliśmy do miasteczka graniczącego z Birmą, znanego z ogromnego targu (gdzie zakupiliśmy pyszne prażone orzeszki nerkowca), odwiedziliśmy też bajkową świątynie koło Chiang Rai.Świątynia jest rzeczywiście wyjątkowa. Współczesna, zaprojektowana przez najbardziej znanego tajskiego architekta, jest śnieżno biała, jak z bajki! Szczególnie urzekająca jest z dystansu, kiedy można objąć wzrokiem całość. Cała aż błyszczy się i świeci w słońcu, bo prócz tego, że wymalowana na biało, ozdobiona jest też srebrnymi lusterkami. Widok nie z tej ziemi! Oczywiście oblegana przez turystów.

From Chiang Mai we took a trip north to the Golden Triangle stopping on the way to the magic white temple that is still under construction by the architect who designed and financed it. Looks like something from a fairy tale (photo below). We had a trip on the Mekong and stopped at the border town (with Burma) to see a local market.


Samo Chiang Rai jest niewielkie, mniejszy ruch samochodów i mało turystów. Za to powietrze suche i klimat bardzo przyjemny. Udało mi się wyszukać dla nas świetny hotel w bardzo dobrej cenie, blisko centrum i tuż obok dziesiątków kramów z jedzeniem i knajpek! Wczoraj spacerowaliśmy po mieście oglądając jego piękne świątynie i popływaliśmy łódką po rzece. Pełen relaks :-) Oczywiście żywiliśmy się obok, zajadając rewelacyjne zupki, od których jestem poważnie uzależniona, makarony smażone itp... Ludzie tu też bardzo sympatyczni i grzeczni i ogólne nasze wrażenie z Chiang Rai jest bardzo pozytywne. Kontynuujemy kosztowanie kaw w kawiarniach, mój mąż nadal wierny herbacie popija wspomniane poprzednim razem herbaty czerwone. Wczoraj w jednej z kawiarni (że tak nazwę to miejsce) miła pani pięknie ozdobiła mleczkiem herbatę, aż szkoda było pić.

In Chiang Rai we  stayed in a very, very nice hotel which was great value and situated very near the local food stalls. Chiang Rai is a sleepy little town, not a lot of tourists but still plenty of great food. We went on another boat ride on a local river which was quite interesting. We were enjoying locally grown tea and coffee which the hill tribes in this area are encouraged to grow instead of the opium poppy which the region was infamous for. They are also beeing encouraged to grow macadamia nuts and other cash crops. But be assured some poppies are still beeing grown secretely.


A wracając do kawy. Na północy Tajlandi, w rejonie górskim, do niedawna głównym źródłem zarobku dla biednych było hodowla maku i wytwarzanie opium. Ten tak zwany "Złoty Trójkąt" zasłynął jako jedno z największych światowych centrów produkujących ten narkotyk. Rząd Tajlandii od dawna walczy z handlem narkotykami i zachęca chłopów do innego rodzaju produkcji. Oczywiście musi być ona opłacalna, by cały eksperyment się powiódł. Stąd zaczęto wprowadzać na te tereny kawę, która przynosi odpowiednie zyski. Chłopi hodują też herbatę oraz orzechy macadamia. W wielu sklepach w Chiang Rai (i Chiang Mai również) można dostać stąd pyszną kawę czy herbatę produkowaną lokalnie.
Nadszedł czas by przemieścić się dalej, przylecieliśmy więc dziś do Bangkoku, by zaoszczędzić sobie długiej i męczącej podróży lądem (oj robimy się wygodni :-)). Wieczorem skierowaliśmy nasze kroki ponownie do.... Chinatown na kolejną pyszną kolację. Może to nudne ale wybraliśmy się do tej samej restauracji co blisko dwa tygodnie temu, bo skoro ma reputację jednej z najlepszych w mieście (o ile nie najlepszej) to nie było co kombinować :-) I ponownie zjedliśmy prawdziwą ucztę!  Tym razem ryba na parze w sosie z imbirem, inny rodzaj grillowanych krewetek (bardzo soczyste i smakowite), ponownie krążki z kalmarów bo przepadam za nimi, młode pędy groszku i omlet z ostrygami (który zupełnie mi nie wyszedł na zdjęciu więc go nie ma). W przeciwieństwie do ostatniej wizyty (byliśmy w poniedziałek) tym razem Chinatown tętniło życiem. Poniedziałki niestety nie są najlepsze, bo choć regularne knajpy są oczywiście otwarte, to brak kolorowych straganów ulicznych, gdyż choć raz w tygodniu i ci ludzie chcą mieć wolne). Dziś więc Chinatown skrzyło się kolorowymi światłami i dziesiątki, a właściwie setki handlarzy rozłożyło się na każdym wolnym kawałku chodnika. Poczułam się jak w jakimś filmie.

We flew from Chiang rai to Bangkok, staying in the same hotel before heading to penang (Malaysia). On the final nigfht we went again to Chinatown for another exceptionally good seafood dinner. We had grilled prawns, steamed fish, deep fried squid rings, rice and pea sprouts side dish plus the obligatory couple of beers (photos below).


Jutro idziemy zobaczyć największy targ w mieście, o czym będzie w następnej relacji. A w niedzielę lecimy do Malezji, do Georgetown na Penangu :-)

Poniżej fotki z naszej dzisiejszej kolacji / our last dinner in Chinatown







4 February 2014

Chiang Mai


Nasz pobyt w Chiang Mai dobiega końca. To jedno z moich ulubionych miejsc w Azji, z wielu względów. Po pierwsze panuje tutaj (w historycznym centrum) bardzo przyjemna atmosfera, pełno jest knajpek, hotelików, salonów masażu, świątyń, małych sklepików i nieśpieszących się turystów. Można tu skosztować rzeczywiście świetnych dań tajskich, w bardzo niskich cenach, a dla znudzonych kuchnią orientalną dostępny jest szeroki wachlarz restauracji od Tex-Mex przez hamburgery do pizzy. Popularne są knajpki oferujące sushi, co kawałek napotkać można piekarnię w zachodnim stylu. Żyć nie umierać. Do tego w tym roku dokonałam kolejnego przełomowego odkrycia - kawa!!! Zasadniczo kawy mało pijam, jednak tutaj począwszy od bangkoku znalazłam wszędzie rewelacyjną kawę - w wersji na gorąco, na lodzie lub gdzieniegdzie frappe :-) Kawa jest najczęściej lokalna (tak, w Tajlandii rośnie kawa), mocna i pachnąca. W turystycznych i co ciekawe w nieturystycznych miejscach można kupić prawdziwą kawę espresso!!! Większe kawiarnie mają oryginalnie duże ekspresy do kawy, miejsca malutkie mają typowe włoskie metalowe ekspresiki. Nie ukrywam, była to dla mnie prawdziwa eureka! Przepadam za kawą mrożoną - tutaj w wersji na lodzie! Do tego odkryliśmy inny specjał - tajską czerwoną herbatę, prażoną czy wędzoną, w kolorze czerwonym, pyszną z mlekiem! 
Porócz tego odwiedziliśmy stare miejsca - świątynie, targi zwyczajne ( ze świeżymi produktami) i te turystyczne - sobotni, niedzielny czy codzienny nocny. Wszędzie sprzedają praktycznie to samo, ale i wszędzie czuć zapach aromatycznego jedzonka i trudno się nie skusić na niektóre przysmaki. Poniżej zdjęcia kilku rzeczy, które tym razem jedliśmy, nie obeszło się oczywiście bez zupek. Zasadniczo postanowiłam nie wrzucać tym razem fotek zabytków, bo podczas poprzednich relacji było ich trochę, lecz tym razem zrobię wyjątek, gdyż wybraliśmy się na półdniową wycieczkę do pobliskiego miasteczka Lamphun o bardzo długiej historii z przepiękną świątynią w centrum.
Jutro ruszamy dalej na północ o czym w następnym odcinku :-)

Chiang Mai is a food lover paradise. There is every sort of food available. Fresh fruit and veg that we could not identify but enjoyed just the same.Every Sunday they have a big walking market near the temple where we went daily for our massages and in the courtyards there weas every sort of food imaginable. See photos below. Whilst in Chiang Mai we made a day trip by local bus to the nearby old town of Lamphun. This has a very famous temple, one of the most impressive that we have seen in Thailand with very few tourists around.

Poniżej nasza najefektowniejsza kawa (cappuccino)


I sympatyczny pan przygotowujący kawę przy świątyni w Lamphun


I sama świątynia w Lamphun


Podobnie jak rok temu, na śniadania chadzamy z róg do miłej pani robiącej rewelacyjne sałatki owocowe


A poniżej niektóre specjały, które zajadaliśmy w ostatnich dniach:





















A na koniec ciekawostka - owoc "gac", pochądzocy z Wietnamu, ponoć niezwykle zdrowy. Używa się jedynie czerwonego miąższu, my pilismy świeżo wyciskany sok.