28 January 2012

dziennika podrozy ciag dalszy



W czwartek przyjechalisy do Munnar. Jest to miasteczko polozone w Ghatach Zachodnich juz w Kerali. Podroz by³a niezwykle malownicza, najpierw bardzo kreta droga wspinalismy siê na przelecz, przekroczylismy granice stanu (z Tamilnadu do Kerali) by potem mijajac lasy i plantacje kardamonu wjechac w teren pokryty jak okiem siegnac przez plantacje herbaty. Widoki przepiekne! Niskie rowno przystrzyzone krzaczki herbaty pokrywaja wzgorza i pagorki jakby gestym zielonym dywanem. Mialam wrazenia jakbym nagle znalazla sie w jakims nierealnym swiecie, po prostu w bajce. Dojechalismy w koncu do Munnar i tu rozczarowanie! Miasto przepelnione ludzmi, glosne spiewy z megafonow, zupelnie nie to czego sie spodziewalismy. Mialam nadzieje ze spedzimy kilka dni w cichym i urokliwym miejscu a tu taka niespodzianka. Okazalo sie ze w czwartek bylo swieto Dnia Republiki i tlumy Hindusow zrobily sobie wolny weekend i powyjezdzali oni w rozne atrakcyjne miejsca. Na szczescie nasz hotel polozony jest ponad kilometr od centrum miasteczka, w Starym Munnarze i jest tu generalnie cicho i przyjemnie. W piatek, czyli wczoraj wybralismy siê na poldniowa wycieczke moto-riksza po okolicy by zobaczyc z bliska plantacje herbaty. Tysiace hektarow a wszystko wlasnoscia firmy „Tata” (olbrzymiego producenta samochodow w Indiach). Po polduniu poszlismy na spacer po okolicy a dziœ rano ponownie wybralismy sie na wycieczke, w innym kierunku by dalej moc podziwiac okolice. Jutro ruszamy dalej :-)

On Thursday we left Madurai and after about 5 hrs journey we arrived in Munnar. It is a town situated in the Western Ghats, already in Kerala. The journey itself was spectacular, with breathtaking views as we climed up on the twisty road and then after leaving Tamilnadu the road went through the forests, cardamon plantations to enter the area covered as far as we could see by tea bushes. 54 thousands acres! And all belonges to „Tata”, the huge Indian motocompany . I couldn't believe my eyes! I felt like in a movie or a fairy-tale so beautiful it was all around. We arrived eventually in Munnar and to our surprise the town was packed with people. We hoped to find peace and quiet here and get a few days relax so at first we were very disappointed. But luckily our hotel is about 1 km away from the town center as we stay in the Old Munnar. Yesterday morning we took a motoriksha and went for a half day tour around the area to see the views and the tea plantations. It was so beautiful! In the afternoon we went for a walk in the area and found a few quiet and pretty spots. This morning we took another motoriksha and went in the other dirction, again passing some extremely picturesque places. Tomorrow we are again on the move :-)

Ponizej pare widokow z okolic Munnar / below some views from Munnar area


Wszedzie gdzie nie spojrzec - herbata / everywhere you look - tea !


25 January 2012

tym razem nieco "świątynnie" :-)



Hurrra! Po raz pierwszy i pewnie ostatni mam w hotely WiFi. Żeby było jasne – tylko w lobby a nie w pokoju, ale to już coś. Mogę wreszcie pisać na swoim komputerze z polskimi literkami! Niestety jest już późno, a jutro skoro świt jedziemy dalej więc tylko w skrócie o tym co u nas.
Ruszyliśmy w poniedziałek z Pondicherry i intensywnie zwiedzamy i się przemieszczamy. Najpierw udaliśmy się do Thanjavur (Tanjore), starej stolicy imperium Czolów. Znajduje się tam Pałac królewski, niestety bardzo zaniedbany :-( Aż żal patrzeć jak wszystko jest zarośnięte i gdzie nie spojrzeć leżą sterty śmieci. Niedaleko Pałacu jest też świątynia Brihadiśwara zbudowana 1000 lat temu przez słynnego króla Radżaradżę. Świątynia zajmuje dużą powierzchnię, wykonana została z piaskowca i pokryta jest wspaniałymi zdobieniami oraz niekończącymi się opisami hostorii panowania władcy. We wtorek rano pojechaliśmy dalej – do Trichy (Tiruchirappalli). Jest to miasto znacznie większe od Tanjore. Znajduje się tam kolejna słynna świątynia - Śri Ranganathaswamy. Położona jest ona na drugim brzegu rzeki Cauvery w Śrirangam. Czytałam o niej wcześniej i chyba miałam zbyt wybujałe wyobrażenie. Sama świątynia jest ogromna, wchodzi się do niej przez aż siedem wielkich bram – gopur, każda wspaniale zdobiona. Wdłuż tej jakby uliczki mnóstwo straganów z mniej lub bardziej świętymi przedmiotami. A w środku? Do samego wnętrza nie można wejść (wstęp jedynie dla Hindusów), a słynne rzeźby nie zrobiły na mnie aż tak wielkiego wrażenia jak się spodziewałam. Oczywiści są piękne, ale jakoś inaczej to sobie wyobrażałam.
Dziś rano przyjechaliśmy do Maduraju – miasto również duże, jedno z najstarszych w Indiach, słynie ze swoich świątyń a szczeglnie z jednej – Śri Minakszmi, która leży w samym sercu miasta. Otoczona jest dookoła wysokim murem i posiada cztery olbrzymie bramy – gopury niesamowicie zdobione. Aż dech zapiera! Setki, tysiące postaci bogów mienią się wszelakimi kolorami. Niesamowite! A świątynia w środku? Już mniej atrakcyjna. Do samego wnętrza i tutaj nie można wejść, można jedynie obejść ją dookoła jakby „krużgankami”. Bardzo wielu wiernych tu przyjeżdża z najdalszych krańców Indii!
Jako, że mamy na obecną chwilę dosyć hałasu i tłumów więc jutro ruszamy w góry, do Munnar o czym w następnym opisie.

Niżej zdjęcia z Pałacu w Tanjore / Some views from the Palace in Tanjore

 
Just a quick note as it is getting late and we are leaving again tomorrow morning.
We started on Monday from Pondicherry to Tanjore, the capital of the old Chola empire. There are two interesting things to visit – the Royal Palace, unfortunately not looked after. The place seems delapidated, overgrown with weeds and there is rubbish everywhere. It is such a shame as it could look so much better. Then there is a very famous temple Brihadishwara built 1000 years ago by a famous king Rajaraja. It is really beautiful, made of sandstone with lots of carvings and inscriptions. Then on Tuesday we went to Trichy (Tiruchirappalli) a much bigger town. The town is famous for its temple Sri Ranganathaswamy which was a bit of a disappointment for me. Maybe I expected too much having read about it before? What is very impressive is the entrance. To get inside we had to pass seven gates – gopuras, each beautifully decorated. Inside for me was less impressive. It is not allowed for non-hindus to enter the main shrine so we walked around the outside of the building. Most interesting were the famous carvings, but somehow I expected more of them.
This morning we arrived to Madurai, one of the oldest cities in India. Madurai is known for its temples and especially for one of them – Sri Meenakshi, which is situated right in the center of the Old Town. The temple is big, surrounded by a high wall with four entrances around– each of them has a huge beautifully decorated gopura (gate)! What a sight! There are hundreds, thousands of colorful figures of gods and goddesses! Again, non-hindus are not allowed inside the temple itself, so I only walked around the „cloister”.
We have enough of the noise and crowds for a moment so decided to move tomorrow to the mountains.

I piękna świątynia w Tanjore / And a beautiful Temple in Tanjore


Poniżej świątynia w Trichy / below  the temple in Trichy



I piękna świątynia Minakszi w Madurai / and a beautiful Meenakszi Temple in Madurai


Handel na ulicach w Madurai / street vendors in Madurai



I na koniec nasze pyszne kolacje - różnorakie curry, do tego ryż i nany - palce lizać
To end with are our last dinners - delicious curries with rice and nan breads




20 January 2012

z francuskiego Pondicherry


We wtorek, ostatni dzien festiwalu Pongal, wybralismy sie do Kanchipuram na jednodniowa wycieczke. Zlapalismy lokalny aotobus, ktory telepal sie po lokalnych drogach zatrzymujac co chwile i po ponad dwuch godzinach dotarlismy na miejsce. Kanchipuram to niezbyt duze miasto (jak na standardy indyjskie) i slynie z licznych swiatyn i jedwabiu. Kilka ze swiatyn jest bardzo popularnych, zarowno ze wzgledow religijnych jak i historycznych. Poniewaz znajduja sie one w sporym rozproszeniu wynajelismy moto-riksze i udalismy sie na zwiedzanie. Najbardziej podobaly mi sie dwie najstarsze i w sumie najspokojniejsze – Kailasanatha i Vaikunta Perumal. Ich poczatki siegaja VII – IX wieku i zachowaly sie w zupelnie dobrym stanie z pieknymi rzezbionymi dekoracjami na elewacji. Jedna ze swiatyn – Sri Ekambaranathar, z olbrzymia „gopura” czyli jakby brama, niestety by³a wyjatkowo zamknieta, a dwie pozostale Kamakshi Amman i Devarajaswami, pelne wiernych i niestety do samego srodka, do sanktum, nie wpuszcza sie innowiercow, wiec musielismy sie zadowolic ogladaniem jedynie zewnetrznego dziedzinca. Druga z tych swiatyn posiada piekny pawilon, ktorego dach podtrzymuje mnostwo wspaniale rzezbionych kolumn, nie wiadomo na czym oko oprzec. Po szybkim posilku zlapalismy powrotny autobus do Mahabalipuram. Kilka kilometrow przed miasteczkiem nagle znalezlismy sie w olbrzymim korku! Okazalo siê ze w ten ostatni dzien Pongal, najwazniejszy, cala okolica, blizsza i dalsza zjezdza do Mahabalipuram. Po prostu nieprzebrane tlumy! Blisko godzine zajelo nam pokonanie ostatnich kilku kilometrow a i tak autobus wyrzucil nas na rogatkach miasta, bo zadnych pojazdow do miasta nie wpuszcano. Wkrotce okazalo siê dlaczego, po prostu morze ludzi wedrowalo do i z centrum, az trudno to opisac! Jakos dotarlismy na nasza „turystyczna” uliczke, gdzie bylo nieco spokojniej. Kolo 18.00 postanowilismy wybrac sie w ten nasz ostatni wieczor na kolejny pokaz tanca w ramach Festiwalu, ale gdziez! Nie by³o praktycznie szansy przedrzec sie przez tlum! Poddalismy sie w koncu i wrocilismy do naszej spokojnej okolicy zeby zjesc kolacje i odpoczac.
W srode rano spakowani wyruszylismy dalej na poludnie, jakieœ 100 km do polozonego nad morzem Pondicherry. To niegdys francuskie kolonialne miasteczko do dzisiejszego dnia zachowalo francuskie nazwy ulic w dzielnicy kolonialnej i mo¿na tu zobaczyc sporo starych budynkow – kosciolow, posiadlosci, dawnych urzedow. W miasta centrum wybrzeze jest kamieniste a wzdluz prowadzi promenada. Moze nieco za  bardzo wymagajacy jestesmy po tym, jak w zeszlym roku ogladalismy piekna francuska architekture kolonialna w Indochinach i tutejsza dzielnica kolonialna nie zrobila na nas az tak wielkiego wrazenia, jednak trzeba powiedziec ze jest tu sporo ladnych budynkow i ulic i bardzo przyjemnie sie spaceruje . Do tego jest tu sporo restauracji serwujacych kuchnie francuska, której nie probowalismy, bo do Indii przyjezdzamy po to by jesc dania lokalne, sa francuskie szkoly i oczywiscie duzo turystow, w tym mysle ze najwiekszy procent Francuzow. Zatrzymalismy sie w bardzo ladnym guest house -ie prowadzonym przez bardzo tutaj znany Sri Aurobindo Asram. Asram to wielka instytucja w miescie, zalozony sporo przed II wojna swiatowa przez francuske, nazywana tutaj „the Mother” i duchowego „Ojca” Sri Aurobindo. W guest house-ie obowiazuja pewne reguly, troche jak w klasztorze, ale za to pokoj jest czysciutki, przestronny, z widokiem na maly park a za nim na morze, jest klimatyzacja (nie zebysmy korzystali) i goraca woda w kranie. Coz wiecej mozna chciec! Po poludniu zrobilismy rekonesans po centrum, czesci kolonialnej i tamislkiej i gdy juz zaczely nas nogi bolec od chodzenia wrocilismy w koncu odpoczac. Postanowilismy zatrzymac sie tu pare dni, bo w sumie nigdzie nam siê nie spieszy. W czwartek pochodzilismy troche po miescie ale wiêkszoœæ czasu spedzilismy na naszym uroczym patio czytajac w cieniu ksiazki. Dziœ udalismy siê zwiedzic glowny Asram, czyli miejsce, gdzie mieszkal Sri Aurobindo. Jak dla mnie to miejsce otoczone wysokim murem z pieknym ogrodem dookola domu, z przestronnymi, ladnie umeblowanymi pokojami bardziej przypominalo wille bogatego czlowieka, ni¿ cele ascetycznego meza, medytujacego calymi dniami i uprawiajacego joge. Wydawalo mi sie, ze osoby tak uduchowione nie otaczaja sie wygodami, ale moze sie myle ;-)
Jutro nadal bêdziemy sobie spacerowac i odpoczywac a w niedziele rano ruszamy dalej!

Ponizej zdjecia swiatyn z Kanchipuram / below some photos of the temples from Kanchipuram







Tuesday was the last day of the Pongal Festival and we decided to make a day trip to Kanchipuram to visit some of the famous temples. We got a bus early in the morning and after a two-hours' journey we arrived to our destination. The town is not big by Indian standards, but there are numerous hindu temples that attract lots of pilgrims. The town is also famous also its silk production. As the five main temples are spread quite a bit apart we took a moto riksha for a couple of hours. We visited two of the oldest temples – Kailasanatha and Vaikunta Perumal, which origins date back to the 7th - 9th C. Those I liked the most. They were peaceful and quiet and beautifully decorated with carvings. The Sri Ekambaranathar temple with its magnificent huge „gopura”, a kind of a gate was closed that day. But we went to see  two other big and busy temples,  Kamakshi Amman and Devarajaswami. Neither of them allows any non-hindus inside the main temle so we could only visit the outer courtyards that were very crowded with pilgrims. The last one had a beautiful pavillion whose roof is supported by many richly decorated columns, very impressive indeed. As we were not interested in silk shoppoing we had a quick lunch by the bus station and got  a bus back to Mahabalipuram. Everything went well till about 4-5 km before reaching the town. Suddenly we found ourselves in a massive traffic jam. It seemed that thousands of people were trying to move in and out of Mahabalipuram. When we eventually reached the town we saw a neverending flow of people moving in and out of the small center. With huge relief we found that the small tourist enclave (Backpackistan) was the only quiet part of the town. Apparently the last day of Pongal is the most important and everybody goes on day trips to some interesting places, hence the incredible crowd in this small town.We hoped to go and watch another classic dance performance but there was no way we could have squeezed through the crowd, so we just went for dinner and then to rest.
Wednesday morning we packed our bags and got a bus to Pondicherry, another 100 km south, two hours' drive. Pondicherry till the fifties was under French influence and it can be still seen today. Street sighns in the French Quarter have French names, some policemen wear kepis, a lot of the locals speak French and there are lots of French tourists around. The town is situated right next to  the sea, but there is no real beach, just a pleasant Promenade and a breakwater of huge stones. The French Quarter itself hasn't impressed us greatly, maybe because we saw some really nice colonial architecture in Indochina last year. Nevertheless it is a very pleasant area to walk round, there are many nice big colonial houses, some churches, schools and offices. Further in from the sea is the much more vibrant Tamil part of town, full of traffic, people, shops and life in general. We found very good accomodation in a guest house run by the Sri Aurobindo Ashram. The Ashram is a big institution in Pondicherry. It was started in the mid twenties by a French woman called here „the Mother” and a spiritual leader Sri Aurobindo. The whole thing grew big and attracts today many people from India and abroad who come to search for inner peace, meditation and a new way of life. We are not much into this kind of thing but staying in this guest house is very pleasant and convenient. The place is right by the sea, in the old French Quarter and it is quiet and clean. We have a nice room with a small patio overlooking a garden and the sea. It has A/Cwhich we don't use as it is not that hot and mosquito nets that are essential as there are loads of mosquitos!
We decided to stay here for 3 days to relax, read books wander roud in the cool of the evening as we are in no rush.
Yesterday we walked around the town a bit and today we went to see the Pondicherry Museum and the main Ashram. The Museum, like many museums in India is dusty and it seems nobody is really interested. The Ashram was a different experience. This is a place where Sri Aurobindo lived and to tell you the truth I was very disappointed. I was expecting a small and simple place that spiritual men would normally live in. Insead we found a huge colonial villa, with big airy well furnished rooms, surrounded by a lovely garden and a high wall. Not exactly my idea of a secluded lifestyle but maybe I am wrong ;-)
Tomorrow another relaxing day and then on Sunday morning we will be moving again.

Ponizej pare widoczkow z Pondicherry, znad morza i dzielnicy francuskiej / below a couple of pictures from Pondicherry - the seafront and from the French Quarter




A tak wyglada nasz hostel i Asram oraz w dolnym rogu zdjecia zalozycieli / This is what our guesthouse looks like and the Ashram and in the bottom corner images of the founders


Dwa tygodnie temu przeszedl nad miastem cyklon i polamal mnostwo drzew / a couple of weeks ago Pondicherry was hit with a big cyklon and it broke many trees



W jednym ze sklepow znalazlam przyprawy Jamiego! / We spotted these in a local supermarket



Opisywalam w naszej podrozy zeszlorocznej pyszne "roti canai" ktore mozna wszedzie dostac w Malezji i Singapurze. Tam zawedrowaly stad i tutaj nazywa sie je "paratha" i sa zawijane w slimaczek / A year ago I wrote about "roti canai" when we were in Malaysia. They got there from South India and they are called here "paratha". The difference is that they fold them a bit different way in Tamilnadu.



17 January 2012

Mahabalipuram, podrozy ciag dalszy


W sobote rano zapakowalismy manatki i po polgodzinnej jezdzie auto-riksza znalezlismy sie na olbrzymim dworcu autobusowym. Po krotkim oczkiwaniu pojawil sie nasz autobus do Mahabalipuram. By³ to standardowy autobus indyjski, bilet na dwugodzinna trase kosztowal 3 zlote i tak oto bez zalu opuscilismy Madras. Mahabalipuram lezy jakieœ 40-50 km na poludnie i jest malowniczo usytulowane nad morzem. To w sumie male miasteczko, gdzie wszedzie mozna dojsc bez problemu na piechote. Nasz autobus zatrzymal sie na „dworcu” w samym centrum i po kilkuminutowym spacerze znalezlismy mily maly guest house rzut kamieniem od plazy. Tutaj podobnie jak w Madrasie, nie bardzo mozna sie kapac bo bardzo duze fale i silne prady, ale mozna bardzo  przyjemnie pospacerowac w chlodnej bryzie od morza. Po rozlokowaniu sie obeszlismy miasteczko. To tylko kilka ulic na krzyz, mo¿na tu znalezc 2 male supermarkety, duzo lokalnych jadlodajni i oczywiscie w „dzielnicy” turystycznej (zwanej tutaj – backpackistanem) multum hotelikow, restauracji (serwujacych turystyczne menu czyli pizze, paste, itp. oraz ryby) i sklepow prowadzonych w duzej czesci przez Kaszmirczykow. My skierowalismy sie na lunch tam gdzie je ludnosc lokalna i uraczylismy siê biryani z kurczakiem i ryzem smazonym z warzywami i jajkiem. Co roku na przelomie grudnia i stycznia ma miejsce w Mahabalipuram duzy festiwal klasycznych tancow indyjskich. Codziennie wieczorem w otoczeniu jednej ze swiatyn odbywaja sie pokazy najrozniejszych tancow i do tego gratis. Spedzilismy wiec wieczor na podziwianiu kunsztu swietnej tancerki prezentujacej przez bita godzine klasyczny taniec „Bharatanatyam”. Pozniej by³y tance folklorystyczne. W niedziele rozpoczal sie kilkudniowy wazny festiwal „Pongal”, cos jakby tutejsze dozynki. Juz bladym switem, a w zasadzie juz chyba okolo 4.30 rano zaczely rozbrzmiewac przez megafony spiewy religijne i by³o ju¿ po spaniu. Wiec ju¿ o 7.00 wyruszylismy na zwiedzanie, nie zartuje! Najlepiej siê oglada tutejsze atrakcje zaraz z rana, kiedy niskie slonce pieknie oswietla swiatynie no i nie ma zbyt wielu ludzi. Mahabalipuram to bardzo stare miasteczko slynace w Indiach z jednych z najstarszych  i najlepszych swiatyn i reliefow naskalnych bedacych do tego w bardzo dobrej kondycji. Rozkwit sztuki nastapil tutaj za panowania dynastii Pallawow w VII wieku. Swiatynie i reliefy wykuwano w granitowej skale i niektore z nich odkryli Anglicy dopiero jakieœ 200 lat temu, gdyz przez cale wieki ukryte by³y w piasku. Tak by³o w przypadku kompleksu 5 swiatyn zwanym „Five Rathas”, które spodobaly mi sie najbardziej. Zachowane w doskonalym stanie, w roznych ksztaltach i z pieknymi reliefami i rzezbami to prawdziwe dzielo sztuki antycznych mistrzow!
W poniedzialek po poludniu udalismy siê na wycieczke zorganizowana przez lokalne biuro informacji turystycznej specjalnie dla obcokrajowcow. Zebral sie pelen autobus ludzi wszelakich nacji. Po przyjezdzie na miejsce zostalismy przywitani folklorystycznymi tancami, obdarowani girlandami kwiatow i powoli pochodem przeszlismy do centrum wioski. Pongal to najwazniejsze swieto plonow w Tamilnadu i obchodzone jest przez 3 dni. Codziennie o swicie panie usypuja przy uzyciu kolorowych proszkow piekne dekoracje zwane „kolam” tuz przed progiem domow, wszyscy zycza sobie „Happy Pongal” i generalnie chodza odswietnie ubrani. Na otwartym powietrzu w specjalnych glinianych naczyniach gotuje siê „pongal” czyli mleko , ryz, soczewice oraz cukier do uzyskania gestej konsystencji. Na koniec dodaje sie orzeszki nerkowca, rodzynki i klarowane maslo ghee. Pozniej spozywa sie pongal wraz z innymi tradycyjnymi daniami. Obchody pongal przygotowane dla turystow mialy nieco bardziej rozrywkowy charakter, procz wystepow byly konkursy oraz jazda tradycyjnymi wozami ciagnietymi przez pieknie ozdobione bawoly. Kazdy zostal poczestowany „pongal”, który podczas „programu artystycznego” byl przygotowywany przez kilka pan. Nie obylo sie bez lokalnej telewizji i prasy. W sumie bawili sie swietnie wszyscy, a najbardziej chyba dzieciaki z wioski.
We wtorek wybieramy sie na calodniowa wycieczke do Kanchipuram, ale o tym w nastepnej relacji.


Saturday morning we packed our bags and after half an hour journey by auto-riksha we arrived at the huge main bus terminal. After a short wait our bus arrived. No frills, just the standard indian bus. The ticket for the two-hours' drive cost 80 p. We headed to the south, about 40-50 km to Mahabalipuram, a small coastal town. The bus „terminal” is right in the center and only a few minutes walk to the so-called „backpackistan” where all the tourists stay. We found a small guest house only a minute from the beach. Like in Madras it is difficult and dangerous to swim due to big waves, strong currents and rip tides, but it is a very pleasant area for a stroll in a cool sea breeze. In the afternoon we walked all around the town, found two small supermarkets, loads of tea sellers selling indian chai, local eateries, tourist restaurants offering pizza, pasta etc and fish of course, souvenir shops run in majority by the Kashmiris and street vendors. We had our lunch in a local place, chicken biryani and veg and egg fried rice. In the evening we went to watch a very interesting performance, which was a part of a month long Indian Dance Festival that is held annually in Mahabalipuram at this time of the year. Everynight near one of the temples there are dance performances, all free of charge. We watched a great lady dancing „Bharatanatyam”, one of the classic indian dances from the south.
On Sunday a big harvest festival Pongal started and we were woken up around 4.30 in the morning by loud religoius music from a nearby hindu temple. Having little option we decided to leave at 7.00 for the sightseeing! No jokes, the best time to see the temples is early in the morning when the sun is low and gives good light for the photographs and there are few tourists around. Mahabalipuram is an ancient town famous for its great temples and rock carvings (in granite) dating back to the 7 C, the time of the Pallava dynasty. One temple complex, the Five Rathas, was only discovered by the British about 200 years ago as it was buried in the sand. They are beautiful five temples dedicated to different hindu gods and preserved in perfect condition.
Monday afternoon we went on a free trip organized by a local tourist office to a nearby village to see the Pongal celebrations. There was a bus full of tourists of all nationalities and ages. On arrival at the village, only about 6 km away, we were greeted by the village folk dances and musicians, we were given a girland of flowers to wear around our necks and the traditional red and orange mark on the forhead. We flollowed the dancers and musicians to the center of the village for more folk performances and some competitions. In the meantime some local ladies were preparing the „pongal”, which is a mixture of rice, dal, milk and sugar cooked in clay pots over open fire. At the end clarified butter is added along with some dry fruits. Offering was made to the gods first and then everybody was offered some „pongal” to try. At the end there was a ride on the bullock carts around the village. I think the afternoon was good fun not only for us tourists but for the locals as well,especially for the kids.
Pongal is a three days' long harvest festival celebrated in Tamilnadu. Everymorning the women make beautiful decorations from powder colours called „kolam” right in front of the entrances to their homes. Everybody wishes „happy Pongal” and wear special clothes and eat festive meals including prepared earlier sweet „pongal”.
On tusday we are going for a day trip to Kanchipuram, but that will be in the next post.

Ponizej jeden z naszych obiadow - ryz smazony z jajkiem i warzywami oraz biryani z jajkiem i kurczakiem / below one of our lunches - veg and egg fried rice and egg and chicken biryani


Ponizej kilka fotek najciekawszych zabytkow Mahabalipuram - swiatyn i reliefow naskalnych / below the most interesting places in Mahabalipuram - ancient temples and rock carvings





i slynna maslana kula Kriszny / and the famous butter ball of Krishna


widoczek turystycznej czesci miasteczka / a view of the tourist part of the town



dekorowanie ulicy na swieto Pongal / decorations for the Pongal festival




dziewczynka w nowej odswietnej sukience / a girl in a new festive dress



Obchody Pongal w wiosce / Pongal celebrations in a village


I na konice zdjecia z przedstawienia tancow / the last one are the pictures from the Dance Festival


13 January 2012

nasze pierwsze kroki w Indiach - Madras



To czego najbardziej nie lubie w podrozowaniu to sam przelot, zazwyczaj dlugi i meczacy. Nam podroz z Krakowa do Madrasu zaje³a 24 godziny, z dwoma przesiadkami - w Wiedniu i Dubaju.  Udalo nam sie zdrzemnac moze pare godzin, ale na szczescie dotarlismy juz calo i bez „przygod” na miejsce. Tu musze napomnkac, ze pierwszy raz lecielismy „Emiratami” (Wieden -Dubaj i Dubaj-Chennai) i bylismy pod duzym wrazeniem. Zwlaszcza lot do Dubaju uplynal nam milo, sporo wolnych miejsc w samolocie, wiec nie bylo ciasno. Sam samolot nowy, z roznymi udogodnieniami dla pasazerow, jedzenie by³o pyszne (wedzony losos na przystawke, delikatna jagniecina na glowne), mnostwo wszelakich napojow i co najwazniejsze, niewiarygodnie mila obsluga. Uœmiech nie schodzil stewardessom z ust, byly na kazde skinienie, uprzedzaj¹ao uprzejme i pomocne.
W Madrasie zatrzymalismy sie w centrum miasta, w dosyc przyjemnym hoteliku przy bardzo ruchliwej ulicy... :-) Po podrozy bylismy tak zmêczeni, ¿e nasz pierwszy dzien w Indiach przeznaczylismy na odpoczynek. Najpierw prysznic i drzemka a potem rekonesas po okolicy. Obok hotelu jest meczet, wiec o roznych porach przedziera sie przez halas uliczny donosny g³os muezzina (z megafonow oczywiscie). Jak ktos by³ w Indiach, w duzym miescie, to wie jak wyglada ruchliwa ulica – od switu do nocy nieprzerwana rzeka wszelakich pojazdow, a kazdy trabi. Mimo zamknietego okna czujemy siê jakbysmy mieszkali na srodku skrzyzowania :-) Za to tuz obok jest „herbaciarnia” z pyszna indyjska herbata „chai” za jedyne 6 Rs (jakies 35 gr), naprzeciw wegetarianska restauracja z rewelacyjnym poludniowo-indyjskim jedzonkiem, mnostwo malutkich sklepikow i ulicznych „jadlodajni”. W  Indiach zycie zasadniczo toczy sie na ulicy, ludzie tu spi¹, jedza, gola sie, pracuja... mozna by powiedziec, ze tutaj miasto nigdy na dobre nie zasypia.
Wieczorem wybralismy siê do restauracji naprzeciw naszego hotelu na kolacje. Restauracja serwuje jedynie jedzenie wegetarianskie, ale za to bardzo smaczne! Bylismy mocno wyglodniali i jak pojawily siê przed nami masale dosy to nawet aparatu nie zdazylam wyjac ;-) Ale nie ma straty, dosy bedziemy tu jadac jeszcze przez blisko 2 miesiace :-) Potem zamowilam kolejna poludniowo-indyjska specjalnosc - „idli”. Jest to rodzaj placuszkow gotowanych na parze a do tego rozne dodatki. Ja zamowilam zestaw podstawowy, czyli idli z sosikami, a moj maz wegetarianskie biryani podane z cebulka w jogurcie oraz pikantnym sosem curry. Na koniec poszlismy do „herbaciarni” obok naszego hotelu na chai pachn¹cy kardamonem.

Piatek przeznaczylismy na poznanie miasta. Nie ma tu wielu ogromnych atrakcji, miasto za³ozyli Anglicy w XVII wieku i jest tu troche budynkow kolonialnych, a najstarsza czesc miasta znajduje sie w okolicach Fortu Swiêtego Jerzego. Tam tez skierowalismy siê rano. Fort zajmuje spora powierzchnie, wewnatrz w wielu budynkach (niektorych zupelnie wspolczesnych) znajduja sie urzedy stanowe. Warto zobaczyc kosciol St. Mary's, najprawdopodobniej najstarszy budynek w miescie, jeszcze z XVII wieku. Z wygladu niczym sie nie wyroznia, prosty, niewielki, za to w srodku pe³no epitafiow poswiêconych brytyjskim oficjelom, ich rodzinom oraz zolnierzom, poleglym w tej odleglej ziemi. Wokol cmentarza sporo bardzo dobrze zachowanych plyt nagrobnych z XVII i XVIII wieku. Niedaleko znajduje sie muzeum, niestety w piatki nieczynne :-(. Udalismy siê wiec do pobliskiego Georgetown, polazilismy po ulicach troche. Ta czêœæ, gdzie byliœmy to po prostu jeden wilki bazar, gdzie handluja najrozniejszymi towarami.
Po poludniu wybralismy sie zobaczyc slynna plaze – Marina Beach. Plaza jest bardzo, bardzo szeroka, a na niej mnostwo handlarzy sprzedajacych tandetne pamiatki, ciuchy, rozne drobiazgi, jedzenie, herbate i inne napoje, do tego karuzele i atrakcje dla dzieci, wrozbici, doslownie co dusza zapragnie. A do tego mnostwo ludzi spacerujacych tam i z powrotem. Fale duze i tylko paru smialkow taplalo siê w wodzie. Moj maz nigdy nie moze przejsc obojetnie ko³o ryb, wiêc uleglismy pokusie i sprobowalismy jedna rybke wysmarowana pasta przypominajaca wygladem tandoori masale i smazona na gebbokim tluszczu. Zupelnie smaczna. I takzaliczylismy najwieksze atrakcje Madrasu i jutro wybieramy sie w dalsza podroz.
O bezprzewodowym internecie mo¿na tu tylko pomazyc, pozostaje mi korzystanie z knajpek internetowych, stad brak polskich literek, za co przepraszam :-(

Ponizej nasza ulica Anna Salai / below our street Anna Salai


i ruch na ulicah Madrasu / the traffic on the streets of Madras



Our journey from Kraków to Chennai took 24 hours and I have to admit this is what I like least about travelling. We flew from Kraków via Vienna and Dubai to Chennai (Madras). This was the first time we flew with Emirates Airlines and it was a very pleasant experience, especially the flight from Viena to Dubai. The plane was new and very comfortable, lots of empty seats so plenty of room. The food was delicious –a smoked salmon starter and tender lamb for the main. The air hostesses were extremely polite, helpful and smiling. We managed to catch a couple of hours' sleep during the journey but arrived in Chennai very, very tired. The hotel we stay is in the very center of the town, right by a very busy main road called Anna Salai. Anybody who has been in India will know what a „busy road” means – a constant flow of all types of vehicles and everyone sounding their horns continually. Even with the windows of our room closed we feel like sitting in the middle of a crossroads. Opposite the hotel is a small mosque and every so often we can hear the muezzin via loud speakers calling for the daily prayers :-)
So the first day we decided to have some rest. A quick shower and 2 hours' sleep to start with, then a walk around the area. Next door to our hotel is a „tea corner” where they serve delicious indian tea „chai” for only 7p, opposite is a vegeterian restaurant where we had our dinner later, and all along the streets there are lots of small shops selling everything. Streets are full of life, this is where people work, sleep, shave, eat etc... One may say that a street in a big indian city never sleeps.
In the evening we went for our first indian meal – we started with masala dosa, but as we were starving hungry, the dosas disappeared before I got the camera out. Then I had a portion of idli served with different sauces and Pete had a veg biryani with onion in yoghurt and a spicy curry-type sauce. We finished the meal with the chai :-)

Friday was dedicated to sightseeing. Madras doesn't offer much to the tourists in this sense but you can still see quite a few old colonial buildings in the city. Originally the town was founded by the British in the 17 C. The oldest part of which is the Fort of St. George and Georgetown next to it. That is where we headed in the morning. In the Fort complex there are a number of buildings housing different state offices, some of them modern. We went to see the church of St. Mary's from the 17 C, probably the oldest building in the city. It is a simple looking relatively small church but very interesting inside. Along the walls there are lots of commemorative plaques dedicated to the officials, their families and to the soldiers that lived and died in this distant land. Outside the church there are lots of very well preserved grave stones from 17-18 C. Not far is the Fort Museum, unfortunately, closed on Friday. We had then a little walk in Georgetown, where we found hundreds of shops and street vendors selling everything.
In the afternoon we went to see the famous Marina Beach on the Bay of Bengal. The beach is very wide and attracts thousands of people. There are hundreds of small stalls selling all kinds of cheap souvenirs, clothes, food and drinks. Also lots of attractions for the kids, merry-go-rounds, horses, fortune tellers anything you can imagine. The sea was quite rough and only few people were bathing. Pete cannot be indifferent when he finds fish and on one of the fish stalls we bought a fish, covered in a paste looking like a tandoori masala, then deep-fried. Quite tasty.
Having seen the main attractions of Madras we are getting ready to continue our journey tomorrow.

Pare zdjec z Georgetown / a couple of photos from Georgetown





I plaza Marina / and the Marina Beach


Musielismy sie skusic na rybke / we had to try a deep fried fish


nasz piatkowy lunch - masala dosa / our friday lunch - masala dosa


wegetarianskie biryani / veg biryani


kolejna lokalna specjalnosc - idli / another south Indian speciality - idli

6 January 2012

pożegnanie z moją kuchnią



To będzie mój ostatni kulinarny wpis na najbliższe kilka miesięcy. Podobnie jak rok temu o tej porze, tak i teraz przygotowujemy się do wyprawy. Wówczas wybieraliśmy się w podróż po Azji Południowo-Wschodniej, tym razem będzie to 80 dni po Indiach Południowych i Śri Lance. Wylatujemy w środę z rana i lecimy do Madrasu (Chiennai). Planujemy zwiedzić Tamilnadu, udać się na samiutkie południe Indii, by potem wjechać do Kerali i podążać na północ tego stanu. Na początku marca polecimy z Cochin do Colombo. Chcemy objechać Śri Lankę mniej więcej dookoła i 1 kwietnia wracamy do domu. Postaram się pisać regularnie i wklejać zdjęcia, z pewnością będzie też dużo o kuchni i jedzeniu. Już nie możemy się doczekać tej podróży! Ja darzę Indie szczególną sympatią. Spędziłam tam szmat czasu, poznałam wielu ciekawych ludzi i poniekąd Indie stały się częścią mojego życia.  Niestety, jak do tej pory dane mi było poznać jedynie północ, południe to zupełnie inna bajka - inne języki, historia, sztuka i kuchnia.
A waracając do dzisiejszego dania - cóż innego mogłabym zaproponowac na taką okazję jak nie curry :-) Pomysł na ten przepis zaczerpnęłam stąd, odrobinę go pozmieniałam i oto efekt - pyszne danie! Wykorzystałam kabaczka z naszej działki, bo nie doczekałby biedaczek naszego powrotu.Dodałam też świeże listki curry, nadają one daniu niesamowitego aromatu.

Curry warzywne

mieszane warzywa - u nas kabaczek obrany i pokrojony w średnią kostkę, 2 ziemniaki obrane i pokrojone i ok 150 g groszku
ok. 4-6 łyżek ghee lub oleju
2 średnie cebule drobno posiekane
6 ząbków czosnku posiekanego
5-6 cm świeżego korzenia imbiru, obranego i posiekanego lub startego
kilka świeżych chilli posiekanych lub łyżeczka pasty chilli
1 1/2 łyżeczka kurkumy
2 łyżeczki mielonego kminu
2 łyżeczki mielonej kolendry
sól
ok. 10 łyżek pure pomidorowego (typu włoska passata lub zmiksowanych pomidorów)
woda
ok. 20 świeżych listków curry

Na rozgrzanym oleju (ghee) smażymy na dużym ogniu cebulę aż się lekko zezłoci, dodajemy czosnek, imbir i chilli i smażymy przez chwilę, skręcamy ogień na minimum i gotujemy ok 15 minut mieszając. Dodajemy przyprawy - kurkumę, kmin i kolendrę, smażymy mieszajć przez kilka minut, dodajemy zmiksowane pomidory i nieco wody i dusimy pod przykryciem przez kilka minut do uzyskania aromatycznego sosu. Dodajemy pokrojone warzywa, najpierw te co się gotują dłużej i stopniowo te które gotujemy krócej. Dodajemy sól oraz gorącą wodę, by warzywa mogły się swobodnie dusić. Dodajemy też listki curry i dusimy wszystko do miękkości. Gotowe!
Podajemy z ryżem lub chlebkami ćapati.

4 January 2012

"pesto" z cavalo nero


Święta szczęśliwie za nami :-) Chociaż przepadam za Bożym Narodzeniem, to jak już wszystko z lodówki zjemy, oddycham z ulgą i z radością wracam do "zwykłego" jedzenia. I tak właśnie chciałabym zacząć Nowy Rok na blogu - prostym i zdrowym sosem do makaronu. Kończymy wyjadać nasze "plony", dzięki tak łagodnej jesieni i zimie aż do tej pory uchowała nam się na działce "cavalo nero" (kale a u nas jarmuż). Przygotowałam więc bardzo proste i smaczne "pesto" właśnie z tej kapusty.

Pesto z cavalo nero (jarmużu)

3-4 sztuki cavalo nero (jarmużu)
2-3 ząbki czosnku
ok. 50-75 ml oliwy extra vergine
sól/pieprz
świeżo starty Parmezan

Liście kapusty dokładnie myjemy i wykrawamy twarde łodyżki. W dużej ilości osolonej wody blanszujemy 5 minut liście wraz z obranymi ząbkami czosnku. Odsączamy na sicie i przekładamy do blendera. Miksujemy aż liście zostaną dobrze rozdrobnone. Dolewamy stopniowo oliwę i muksujemy do uzyskania pure. Doprawiamy do smaku solą i pieprzem.
Gotujemy makaron al dente, następnie odcedzamy i mieszamy z sosem. Posypujemy świeżo startym Parmezanem. Gotowe!