31 March 2011

Kuala Lumpur



Kuala Lumpur okazało się wielkim rozczarowaniem. Nie chodzi mi tu o zabytki, bo tych wiedziałam, że nie ma zbyt wiele. Mam na myśli to, że jak na stolicę jednego z najbogatszych krajów Azji, to miasto jest brudne, śmierdzące, jak nigdzie, gdzie byliśmy do tej pory. Wystarczy skręcić w jakąkolwiek boczną uliczkę by natrafić na sterty śmieci. Po raz pierwszy od początku naszej podróży trafiliśmy na karaluchy różnych wielkości i kształtów biegające po restauracjach. W ogóle trudno tu znaleźć przyzwoite miejsce żeby coś zjeść. Dzielnica Indyjska bardzo nas rozczarowała pod względem kulinarnym. Restauracje marne, ani jednego sklepu z przyprawami, wszystkie, dosłownie wszystkie sklepy sprzedają orientalne ciuchy dla lokalnych pań i panów. Podobnie w dzielnicy Chińskiej, która przekształcona została w wielki targ podróbkami – można tu kupić od świtu do nocy „markowe” zegarki, torebki, buty itp. Jedzenie drogie i niespecjalne – głównie pod turystów.
Ale nie wszystko jest tu beznadziejne. Centrum nazywane „Złotym Trójkątem” robi wrażenie – co krok ogromne centra handlowe, wszystko w cieniu niesamowicie wysokich wieżowców. Oczywiście poszliśmy zobaczyć słynne Petronas Towers, które swojego czasu były najwyższym budynkiem na świecie. Wewnątrz gigantyczny kompleks sklepów, sala koncertowa i nie wiadomo co jeszcze! Bardzo podobał nam się sobotni targ w dzielnicy Indyjskiej, cała bardzo długa ulica była zastawiona po obu stronach straganami, po jednej szmatki głównie, po drugiej jedzenie. Spróbowaliśmy paru rzeczy i nawet nam smakowały. Bardzo też podobał nam się Ptasi Park, gdzie spędziliśmy parę godzin spacerując i podziwiając różne egzotyczne ptaki. Ogromne wrażenie robią wielkie tukany, ibisy, tutejsze bociany i wielka ilość kolorowych małych ptaszków.
Znów ruszamy dalej :-)

Kuala Lumpur has turned out to be a great dissapointment. I don't mean the monuments because I knew there wouldn't be that many to see. What I mean is that for the capital city of one of the richest countries in Asia, it is a dirty, smelly place, unlike anywhere we have seen up till now. It is enough to turn into any of side streets to see mountains of rubbish. For the first time since we started our journey we spotted cocroaches running around in the restaurants. In fact it is extremely difficult to find some decent place to eat. Little India also dissapointed us as we found few places to eat Indian food and none of them looked interesting. What's more – there is not even one spice shop as every single shop in the area seems to sell clothes for local men and women. Same in the Chinese Quarter – the whole area is turned into a great bazar opend from early morning till late night selling fake designer handbags, shoes or watches. Food is expensive and not very good, geared mainly for the tourists.
But not everything is so hopless in KL. The „Golden Triangle” is impressive. It is a district full of shopping malls shaded by enormous skyscrapers. We went to see the famous Petronas Towers, once the tallest buildings in the world. Inside is a massive shopping complex, concert hall and much more. We also liked the Saturday market in Little India – one very long street was lined on both sides with stalls. One side only clothes etc, the other food. We tried a few things and they were quite nice. We liked the Bird Park very much. We spent a few hours walking and admiring different exotic birds, hornbills, tucans, local storks, ibises and many kinds of colorful small birds.
Now time to move on again.

A poniżej kilka ciekawostek kulinarnych - plcuszki z orzeszkami ziemnymi, pikantna "zapiekanka" jajeczna  - murtabak i lokalne slodycze
Below some interesting specialities - peanut pancakes, murtabak - type of spicy egg omlette and local sweets.







Kolejny egzotyczny owoc o nieznanej nazwie / another exotic fruit - name unknown
A gdy szliśmy sobie jedną z głównych ulic miasta wpadliśmy na okaz lokalnej fauny.
On one of the main streets of the town we saw this interesting spicies of fauna.

27 March 2011

Wzgórza Cameron


Z Penangu wyruszyliśmy w zeszłym tygodniu do Cameron Highlands, do miejscowości Tanah Rata. W pewnym momencie droga zaczęła wić się pod górę i po paru godzinach dojechaliśmy do celu. Wzgórza Cameron mają swój mikroklimat, temperatura cały rok oscyluje wokół 20-22 C i jak to w górach, sporo tu pada i wszędzie jest zielono. Pojawia się inna roślinność – drzewa iglaste, palmy drzewiaste, różne kwiaty, znane i u nas. Wszędzie jak okiem sięgnąć rozciągają się farmy i każdy, dosłownie każdy skrawek ziemi pokryty jest uprawami warzyw i owoców, część pod tunelami, część na wolnym powietrzu. Cameron Highlands słyną również z uprawy herbaty i kwiatów. Niestety pogoda nie była dla nas łaskawa i codziennie padało rano i popołudniami. Pojechaliśmy zwiedzić jedną taką farmę, gdzie uprawia się truskawki (w doniczkach) oraz różne sałaty (hydroponicznie). Wszystko wyglądało pięknie, ale nie bardzo wierzę w walory smakowe i odżywcze takich owoców i warzyw. Spróbowaliśmy pomidorów i były absolutnie bez smaku. Z ciekawostek - natrafiliśmy na jednym z targów owocowych na ciekawy owoc – nazywają go jabłkiem z Cameron, ale po przeszukaniu internetu okazało się że oryginalnie pochodzi z Ameryki Południowej. Wygląda jak pręgowany pomidor a smakuje jak niezupełnie dojrzały melon. W sumie smaczny. Poza tym żywiliśmy się głównie kuchnią indyjską, bo w miasteczku jest parę bardzo dobrych indyjskich restauracji. Miło było przez parę dni odetchnąć od upałów, wieczorami nawet ubieraliśmy nasze cienkie polarki. Niemniej jednak nadszedł czas by wyruszyć w dalszą drogę ale o tym niedługo.



Last week we went from Penang to Tanah Rata in the Cameron Highlands. As we drove the road started to wind itself higher and higher and after a couple of hours we arrived at our destinantion. The Cameron Highlands have their own micro-climat. The temperature stays constant all year at round – 20-22 C with quite a lot of rain. It is very green and some new plants appear – the coniffer trees, tree ferns and many flowers known also in Europe. Everywhere you look there are farms and even the smallest bit of land is cultivated to grow fruit and vegetables, a lot under poly tunnels. The Cameron Highlands are also famous also for the tea plantations and the cultivation of flowers. We went to visit one of the fams where the strawberris are grown in pots and many different lettuces are grown in the hydroponic method. All looked very beautiful but I wonder what taste and nourishment such fruit and vegetables have. We tried some tomatoes and they were absolutely tasteless. We went also to see a couple of the local fruit and veg markets and discovered a new fruit – a Cameron Apple. After some research on the internet we found that the fruit originates in South America. It looks like a large striped tomato and tastes a bit like a melon, quite nice. We haven't tried any new dishes as we have eaten mainly in the local Indian restauratns. There are a few of them in town and the food was great!
It was nice to have a few days' rest from the heat, in the evenings we were even wearing our light fleeses. And again, time has come for us to continue our journey. 

 Poniżej uprawa truskawek i sałat / Below strawberry and lettuce cultivation






No i nasz nowo odkryty owoc - jabłko z Cameron / our newly discovered fruit - Cameron Apple


21 March 2011

ostatnie eksperymenty


Nasze ostatnie eksperymenty okazały się generalnie bardzo smaczne. Muszę też przyznać się, że podchodziłam do tutejszych deserów pełna uprzedzeń nie zupełnie słusznie. Wczoraj zamówiliśmy wieczorem dwa zimne specjały i oba okazały się strzałem w dziesiątkę. Oba na bazie tartego lodu polanego słodkim sosem z cukru palmowego z aromatami, zagęszczonym słodzonym mlekiem, a do tego dodatki. Najbardziej zaskakoczyła nas fasola w obu deserach. Ale były pyszne, nie za słodkie, bardzo zimne, idealne na upalne dni. Poza tym zaglądnęliśmy do dzielnicy Indyjskiej na naszą ostatnią kolację w Penangu. Jutro wyjeżdżamy w dalszą drogę.

Our last culinary experiments were surprisngly good. I must also admit that I was full of prejudice regarding the deserts. However, yesterday having tried two cold specialities I've had to change my opinion a bit. Both deserts were based on ice shavings served with sweet palm sugar based syrop of different flavours and condensed sweet milk plus additions. The most surprising were the red kidney beans present in both deserts. They were very tasty, not too sweet at all and very refreshing on a hot day. We had our last dinner ithis evening n the Indian Quarter. Tomorrow we are off again!


Poniżej zakąski indyjskie i nasza dzisiejsza kolacja - korma i curry z baraniny a do tego chlebki nan.
Below some Indian snacks and our tonight's dinner - mutton korma and mutton curry with nan breads.






A poniżej pozostałe specjały z Penangu, które wypróbowalismy wczoraj i dziś.
Below some more of penang specialities that we have tried.

Loh Mee

Pieczona kaczka, którą jedliśmy z ryżem / Roast duck that we had with rice


Smażone ostrygi (z jajkiem) / Fried oysters (with egg)


Smażóny Hoar Fan / Fried Hoar Fun


Nasi Lemak


Pyszne Dim Sum / Delicious Dim Sum


Na koniec dwa lodowe (dosłownie) desery: cendol i ice kacang - oba godne polecenia!
To fnish - two ice desserts: cendol and ice kacang - both reccomended!




20 March 2011

kulinarne specjały Penangu


Penang ma charakter i duszę czyli to coś czego brakowało mi w tylu innych miejscach w których do tej pory byliśmy na trasie naszej podróży. Ludzie są bardzo życzliwi i uśmiechają się do nas na ulicy. Wyraźnie widać tu wymieszanie kultur, języków czy religii. Obok siebie stoją meczet, świątynia hinduistyczna, świątynia buddyjska czy kościół. Jak już pisałam ostatnio, wszędzie unosi się aromat jedzenia. Oczywiście dominują noodle i ryż, lecz bogactwo smaków jest przeogromne. Lokalne władze wydały dla turystów broszurę-przewodnik po lokalnych specjałach, znajdują się tam opisy najbardziej popularnych dań wraz ze zdjęciami i listą miejsc gdzie można te dania znaleźć. Ponieważ postanowiliśmy spędzić więcej czasu w tym uroczym mieście (jesteśmy tu już od tygodnia), podjęliśmy się wypróbowania możliwie największej liczby lokalnych specjalności. Generalnie bardzo nam smakują, może raptem parę mniej przypadło nam do gustu (mówiąc krótko - nie smakowało). Odpuściliśmy sobie słodkości, bo te są w tym rejonie świata bardzo, bardzo słodkie i szczerze mówiąc dla mnie mdławe. Za to dzielnie „przegryzamy się” przez zupy, różnego rodzaju noodle i ryż i inne jeszcze rzeczy, które są nam nieznane i może nawet lepiej, że czasem nie wiemy co jemy ;-) Na co dzień żywimy się „na ulicy” lub w małych restauracyjkach. Dla odmiany dziś jednak wybraliśmy się na niedzielny obiad do bardzo eleganckiej restauracji w jednym z najstarszych budynków na wyspie – do Suffolk House. Jest to posiadłość zbudowana na początku XIX wieku, należała do Gubernatorów Penangu i gościli tutaj najznamienitsi tamtych czasów. W końcu XX wieku budynek znalazł się w opłakanym stanie i dzięki sponsorom został pięknie odnowiony i od niedawna udostępniony dla zwiedzających. Nie mogliśmy się oprzeć kolonialnemu urokowi tego miejsca, gdy przyjechaliśmy je zwiedzać parę dni temu i stąd decyzja by wybrać się tu ponownie, tym razem na niedzielny obiad. Na przystawkę zjedliśmy po sałatce z quinoa, potem na główne ja zamówiłam kaczkę w sosie pomarańczowym, a mężuś rybę. Na deser ciastko z lodami i kawa. Cóż powiedzieć – obiad był wyjątkowy i smakował dokładnie tak dobrze jak wyglądał (na dole na zdjęciach).



Penang has a character and soul of its own! Something that was missing in so many towns we visited during our journey. People are very friendly and smile at us on the streets. The mixture of cultures, languages and religions is very distinctive. In one neighbourhood you can find a mosque, a hindu temple, a buddhist temple or a church. As I wrote last time, you cannot go far before you smell the tempting aromas of food. Most dishes are based on noodles or rice but there is a great variety of tastes and flavours. Penang State Tourist Office has produced a brochure describing the most popular local dishes along with their photographs and a list of places where they are available. As we are staying longer in Penang we decided to eat, if possible, our way through this small guidebook. Generally all dishes have been very good but 2 or 3 have not been to our taste. We've skipped the sweet dishes as they tend to be very, very sweet and cloying. But we enjoy the soups, all kinds of noodles and rice and other ingredients we cannot often name – perhaps it's better that we don't know what they are. We normally eat in small restaurants, food courts or hawker food from small carts along the street. Today, however, we made an exception and went for lunch in a lovely, posh restaurant in one of the oldest buildings on the island - Suffolk House. The present mansion was built in the early 19 C by William Edward Phillips, one of the early Governors of Penang on the estate owned originally by Francis Light, the founder of Penang. Phillips entertained in the House many of the famous and influential people of that time including Sir Stamford Raffles, the founder of Singapore. By the end of the 20 C the building had become derilict but thanks to the many sponsors it was beautifully resored and opened for the visitors only recently. A few days ago we went to visit the House and were so impressed by its colonial charm that we decided to go back for our Sunday lunch. We had quinoa salad for the start then I had duck and Pete had fish. We finished with coffee and cake with ice cream. It was delicious and tasted as good as it looked (photos at the bottom).

Poniżej różne lokalne specjały przez nas wypróbowane :-)
Below different local specialities that we have tried :-)

Assam Laksa



Char Koay Kak


Poh Piah


Chee Cheong Fun - tego akurat bym więcej już nie zamówiła, I wouldn't order that one again ;-)


Kaoy Teow soup


Kaoy Teow fried


Hokkien Mee


Pasembur


Wan Tan Mee


A ponad to nie ominęliśmy indyjskiej dzielnicy, poniżej biryani thali i mutton masala
And we haven't missed the Indian Quarter, blow biryani thali and mutton masala




Spróbowaliśmy Lok Lok - malutkich szaszłyczków które się je z różnymi sosami
We tried Lok Lok - small shashliks that are eaten with different sauces




Pare razy poszliśmy na targ na pyszne racuchy!
A couple of times we went to the market for very tasty deep fried snacks.


Kupiliśmy też małe ciasteczka - również lokalna specjalność
We bought also some small buiscuits - another lokal speciality


No a na koniec zdjęcia naszego wyjątkowego obiadu w Suffolk House (zdjęcie posiadłości na początku wpisu)
At the end the photos of our lunch in Suffolk House (the photo of the mansion at the top of this post)




16 March 2011

Perła Orientu


Penang podbił nasze serca. Trudno oprzeć się urokowi tego miejsca. Penang został wpisany niedawno na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO, choć tak naprawdę to mowa o mieście Georgetown na wyspie Penang tuż u wybrzeży półwyspu malezyjskiego. Miasto nie ma bardzo długiej historii – zostało założone w końcu XVIII wieku przez Anglików. W związku z newralgicznym położeniem handlowym bardzo szybko rozwinęło się przyciągając wiele ludności napływowej. Imigranci przybywali z półwyspu Malezyjskiego, Indii, Chin, wysp Indonezji, oczywiście z Europy i nawet z Armenii. Ludzie Ci stworzyli kolorową społeczność kultywując swoje tradycje i tak jest do dnia dzisiejszego. Penang bardzo szybko rozrósł się i stał się jednym z głównych ośrodków handlu w tej części Azji. Rozrasta się do dzisiaj. Gdzie nie spojrzeć budowane są bardzo wysokie apartamentowce, co niekoniecznie dodaje wyspie uroku. Na szczęście stara część miasta jest pod ochroną i można godzinami spacerować po urokliwych uliczkach Chinatown czy Little India. Jest też część kolonialna ze starym fortem, kościołami, willami i urzędami. A ponadto wszędzie rozchodzą się kuszące aromaty jedzenia. Przyjechaliśmy do kulinarnego raju! I szybko stąd nie wyjedziemy! Jest tu tyle do zobaczenia i do spróbowania! Pierwszego dnia (w poniedziałek) po prostu szwendaliśmy się po mieście sącząc jego atmosferę i odkrywając różne zakamarki. Wczoraj rano rozpoczęliśmy nasze zwiedzanie od części kolonialnej (Brytyjskiej), generalnie mieszczącej się nad brzegiem morza w północnej części miasta. Po południu udaliśmy się za miasto do Ogrodu Botanicznego. I tu spotkało nas rozczarowanie bo chociaż Ogród pięknie położony, przypomina raczej park z wydzielonymi częściami poświęconymi palmom, kaktusom czy orchideom. Niestety wszystkie te części były zamknięte z powodu braku personelu pilnującego, który akurat miał urlop. Szkoda. Wróciliśmy więc już mocno zmęczeni. Wieczorem udaliśmy się do „Czerwonego Ogrodu” (Red Garden) na kolację. Było w czym wybierać bo wokół sporego placyku rozmieszczone są wianuszkiem stoiska, na których przygotowuje się najróżniejsze rzeczy. Pośrodku stoły gdzie można te pyszności zjeść. A jest w czym wybierać – ryby i owoce morza, kurczaki, satay-e, makarony, ryże i zupki we wszystkich kombinacjach, różne szaszłyki, słodkości, owoce, napoje. Trudno mi się było zdecydować. W końcu zamówiliśmy porcję satay-ów – malutkich szaszłyczków z kurczaka z pikantnym sosem z orzeszków ziemnych oraz pyszną rybę – płaszczkę, grillowaną a do tego pak choy smażony z sosem ostrygowym. No i nieodzowny ryż. Rewelacja! Dziś wybraliśmy się dla odmiany za miasto – do tropikalnego ogrodu gdzie rosną przyprawy (Tropical Spice Garden). Ślicznie położony, przypomina raczej dżunglę, gdzie spaceruje się krętymi ścieżkami i dookoła rosną najróżniejsze rośliny, wszystko ładnie opisane. Tak więc widziałam jak rośnie imbir, galangal, kardamon, pieprz, cynamon, wanilia, trawka cytrynowa, gałka muszkatołowa, goździki i wiele wiele innych. Trudno było oczy oderwać od pięknych kwiatów i palm. Oczywiście zrobiliśmy na końcu zakupy w sklepiku, bo jakżeby nie przywieźć do domu tak pysznych i aromatycznych przypraw. Potem zwiedziliśmy jeszcze okoliczną wioskę rybacką oraz meczet na wodzie by w końcu po powrocie do Georgetown zwiedzić jeszcze wspaniałą posiadłość jednego z najbogatszych chińskich handlarzy końca XIX wieku. Dziś dla odmiany poszliśmy na kolację do dzielnicy Indyjskiej. Na wstęp spróbowaliśmy „roti canai” - lokalny specjał a potem mężuś zajadał curry z kurczaka a ja malezyjską specjalność „nasi goreng” czyli smażony ryż – pyszny pikantny i aromatyczny a do tego kurczak.
Spędziliśmy tutaj trzy dni i cieszę się, że tyle jeszcze przed nami do odkrycia na tej fascynującej wyspie. Ale o tym za kilka dni!



Penang has captivated us. It is hard to resist its charm. The town was listed by UNESCO a few years ago. In fact Penang is an island just off the Malaysian Peninsula and its main town is called Georgetown. Penang does not have a very long history. It was established by the British at the end of the 18 C and because of its strategic position very quicky grew to become one of the main trading centers in this part of Asia. A lot of immigrants started to come: Malays, Indians, Chinese, people from different Indoneysian islands, from Europe and even from Armenia. They created a unique community preserving their cultures and traditions till the present day. Penang then grew very quickly and it does today. Wherever you look there are multistorey appartment blocks being built which does not necessarily add beauty to the island. Luckily the old part of the town has been preserved and one can walk along the charming streets of Chinatown or Little India. There is also the old colonial part of the town situated at the seafront with many great buildings – the Fort Cornwalis, Town Hall.City Hall, Courts, villas and churches and everywhere you go you can smell the aroma of food. We had arrived in a culinary paradise!!! We are not going to leave here very quickly! There is so much to see and sample! We started our sightseeing on Monady. All day we just walked along the streets discovering nooks and cranies, markets, eating places up side streets, small work shops etc. Yesterday we spent the morning walking the Heritage Trail in the British Colonial part of the city. In the afternoon we went to the Botanical Gardens and that was a bit of a dissapointment. The Gardens are beautifully situated on a group of the small hills and look more like a park. There are some enclosures dedicated to palms, orchids and cactuses, all of thoee enclosures were closed due to staff shortages because of holidays. In the evening we headed to the „Red Garden” food court opposite our hotel. I had serious problems chosing what to eat as they had everything – fish, seafood, chicken, satays plus all types of noodles and rice cooked in dozens of different ways plus soups, sweets and fruit etc. We ordered chicken satays served with a spicy peanut sauce and grilled sting ray accompanied by pak choy with oyster sauce and of course rice. Delicous!!! Today, for a change, we decided to go out of town to visit the Tropical Spice Garden. It was great!!! The garden was more like a joungle with winding pathways and growing all around weremany kinds of plants. We saw: ginger, galangal, cardamon, lemon grass, pepper, cloves, cinnamon, vanilla, nutmeg and many, many more. It is hard to take your eyes off the beautiful flowers and palms. We did some small shopping in the Garden's shop – how can you come home without bringing such aromatic and fragrant spices. Then we visited a nearby fishing village and a floating mosque. We returned to Georgetown just in time to visit a very impressive mansion of one of the richest late 19 C Chinese merchants. Tonight for our dinner we went for a change to Little India. We tried one of the local specialites – „roti canai” and then Pete had chicken curry and I went for „nasi goreng” - fried rice – very aromatic and spicy with some chicken.
We have spent just three days here so far and I am very glad that there is still so much for us to see and discover on this fascinating island. More in a few days.


Poniżej "roti canai" - rodzaj placuszka/chlebka podawany z warzywkami, dalem lub gęstym ostrym sosem.
Below "roti canai" - a kind of a thin cake/bread served with vegetables, dal or thick spicy gravy

Satay-e z kurczaka z pikantnym sosem z orzeszków ziemnych
Chicken satays served with a spicy peanut sauce


Grillowana płaszczka
Grilled sting ray


Klasyczne danie malezyjskiej kuchni - nasi goreng - smażony ryż. Tutaj z kurczakiem.
Classic Malaysian dish - nasi goreng. Here with chicken.


Tropikalny Ogrów / Tropical Spice Garden