7 February 2014

Znowu w Bangkoku, czyli powrót z północy


Czas umyka niemiłosiernie i nie udało mi się wczoraj już nic skrobnąć o naszym objeździe północy Tajlandii. Krótko mówiąc wybraliśmy się z Chiang Mai dwa dni temu na północ. Dla ekonomicznego spożytkowania czasu wybraliśmy opcję wykupienia wycieczki do tak zwanego "Złotego Trójkąta" z wysadzeniem nas w Chiang Rai. Przejechaliśmy więc standard, nad Mekong, gdzie spotykają się granice Tajlandii, Birmy i Laosu, podjechaliśmy do miasteczka graniczącego z Birmą, znanego z ogromnego targu (gdzie zakupiliśmy pyszne prażone orzeszki nerkowca), odwiedziliśmy też bajkową świątynie koło Chiang Rai.Świątynia jest rzeczywiście wyjątkowa. Współczesna, zaprojektowana przez najbardziej znanego tajskiego architekta, jest śnieżno biała, jak z bajki! Szczególnie urzekająca jest z dystansu, kiedy można objąć wzrokiem całość. Cała aż błyszczy się i świeci w słońcu, bo prócz tego, że wymalowana na biało, ozdobiona jest też srebrnymi lusterkami. Widok nie z tej ziemi! Oczywiście oblegana przez turystów.

From Chiang Mai we took a trip north to the Golden Triangle stopping on the way to the magic white temple that is still under construction by the architect who designed and financed it. Looks like something from a fairy tale (photo below). We had a trip on the Mekong and stopped at the border town (with Burma) to see a local market.


Samo Chiang Rai jest niewielkie, mniejszy ruch samochodów i mało turystów. Za to powietrze suche i klimat bardzo przyjemny. Udało mi się wyszukać dla nas świetny hotel w bardzo dobrej cenie, blisko centrum i tuż obok dziesiątków kramów z jedzeniem i knajpek! Wczoraj spacerowaliśmy po mieście oglądając jego piękne świątynie i popływaliśmy łódką po rzece. Pełen relaks :-) Oczywiście żywiliśmy się obok, zajadając rewelacyjne zupki, od których jestem poważnie uzależniona, makarony smażone itp... Ludzie tu też bardzo sympatyczni i grzeczni i ogólne nasze wrażenie z Chiang Rai jest bardzo pozytywne. Kontynuujemy kosztowanie kaw w kawiarniach, mój mąż nadal wierny herbacie popija wspomniane poprzednim razem herbaty czerwone. Wczoraj w jednej z kawiarni (że tak nazwę to miejsce) miła pani pięknie ozdobiła mleczkiem herbatę, aż szkoda było pić.

In Chiang Rai we  stayed in a very, very nice hotel which was great value and situated very near the local food stalls. Chiang Rai is a sleepy little town, not a lot of tourists but still plenty of great food. We went on another boat ride on a local river which was quite interesting. We were enjoying locally grown tea and coffee which the hill tribes in this area are encouraged to grow instead of the opium poppy which the region was infamous for. They are also beeing encouraged to grow macadamia nuts and other cash crops. But be assured some poppies are still beeing grown secretely.


A wracając do kawy. Na północy Tajlandi, w rejonie górskim, do niedawna głównym źródłem zarobku dla biednych było hodowla maku i wytwarzanie opium. Ten tak zwany "Złoty Trójkąt" zasłynął jako jedno z największych światowych centrów produkujących ten narkotyk. Rząd Tajlandii od dawna walczy z handlem narkotykami i zachęca chłopów do innego rodzaju produkcji. Oczywiście musi być ona opłacalna, by cały eksperyment się powiódł. Stąd zaczęto wprowadzać na te tereny kawę, która przynosi odpowiednie zyski. Chłopi hodują też herbatę oraz orzechy macadamia. W wielu sklepach w Chiang Rai (i Chiang Mai również) można dostać stąd pyszną kawę czy herbatę produkowaną lokalnie.
Nadszedł czas by przemieścić się dalej, przylecieliśmy więc dziś do Bangkoku, by zaoszczędzić sobie długiej i męczącej podróży lądem (oj robimy się wygodni :-)). Wieczorem skierowaliśmy nasze kroki ponownie do.... Chinatown na kolejną pyszną kolację. Może to nudne ale wybraliśmy się do tej samej restauracji co blisko dwa tygodnie temu, bo skoro ma reputację jednej z najlepszych w mieście (o ile nie najlepszej) to nie było co kombinować :-) I ponownie zjedliśmy prawdziwą ucztę!  Tym razem ryba na parze w sosie z imbirem, inny rodzaj grillowanych krewetek (bardzo soczyste i smakowite), ponownie krążki z kalmarów bo przepadam za nimi, młode pędy groszku i omlet z ostrygami (który zupełnie mi nie wyszedł na zdjęciu więc go nie ma). W przeciwieństwie do ostatniej wizyty (byliśmy w poniedziałek) tym razem Chinatown tętniło życiem. Poniedziałki niestety nie są najlepsze, bo choć regularne knajpy są oczywiście otwarte, to brak kolorowych straganów ulicznych, gdyż choć raz w tygodniu i ci ludzie chcą mieć wolne). Dziś więc Chinatown skrzyło się kolorowymi światłami i dziesiątki, a właściwie setki handlarzy rozłożyło się na każdym wolnym kawałku chodnika. Poczułam się jak w jakimś filmie.

We flew from Chiang rai to Bangkok, staying in the same hotel before heading to penang (Malaysia). On the final nigfht we went again to Chinatown for another exceptionally good seafood dinner. We had grilled prawns, steamed fish, deep fried squid rings, rice and pea sprouts side dish plus the obligatory couple of beers (photos below).


Jutro idziemy zobaczyć największy targ w mieście, o czym będzie w następnej relacji. A w niedzielę lecimy do Malezji, do Georgetown na Penangu :-)

Poniżej fotki z naszej dzisiejszej kolacji / our last dinner in Chinatown







No comments:

Post a Comment