Po 10-cio godzinnej podróży dojechaliśmy wczoraj do Vientiane. Przez kilka pierwszych godzin jechaliśmy niesamowicie malowniczą drogą wijącą się przez góry, widoki były wręcz niesamowite! Dojechaliśmy na miejsce pod wieczór, znów zajęło nam pół godziny znalezienie odpowiedniego (czytaj – taniego) noclegu, ale udało się! Dużo hotelików podniosła standard i ceny a te tanie są niezmiennie oblegane przez podróżujących podobnych do nas – niskobudżetowych :-) Od razu wybraliśmy się na poszukiwanie jedzenia. Jest tu dużo ulicznych „jadłodajni” więc było w czym wybierać. Dziś od rana wyruszyliśmy do ambasady Wietnamu by załatwić sobie wizę, jak się okazało od jutra ambasada będzie nieczynna aż do 7 lutego – bo w Wietnamie będzie ich Nowy Rok – wielkie święto. Po złożeniu wniosków udaliśmy się na zwiedzanie miasta. Podobnie jak 10 lat temu tak i teraz Vientiane nie zrobiło na mnie piorunującego wrażenia. Dużym plusem jest rozmiar tej stolicy – raptem 200 tys mieszkańców, ale przybyło bardzo dużo samochodów i znacznie zwiększył się ruch uliczny. Zbyt wielu zabytków tu nie ma – miasto było na początku XIX wieku praktycznie kompletnie zniszczone i to co dziś można oglądać to głównie architektura kolonialna w centrum, piękna złota stupa – narodowy monument Laosu oraz parę świątyń, najstarsza z końca XIX wieku. Wszędzie na ulicach można zauważyć narodowy symbol Laosu – plumerię, kwiat, który rośnie na drzewach w całym kraju – jest on również logo tutejszych linii lotniczych.
Jutro wyruszamy dalej na południe do Sawanakhet i stamtąd, najprawdopodobniej w poniedziałek, dalej do Wietnamu. Zanim opuścimy Laos chciałabym jeszcze napisać kilka słów o tutejszym jedzeniu. W sumie dosyć podobne do tego w Tajlandii, choć oczywiście są tu lokalne dania. My próbowaliśmy spróbować różnych rzeczy, w Luang Prabang zajadaliśmy się pysznymi rybami (z Mekongu) grillowanymi na każdym rogu miasta. Zamówiliśmy jednego wieczoru „Luang Prabang Barbeque” - czyli taki mini grill połączony z fondue. W otworze w stole kelnerzy umieścili kociołek wypełniony żarzącym się węglem drzewnym, na to metalowe naczynie z kopułką (na której się grillowało) a dookoła wgłębienie na rosołek w którym się gotowało/blanszowało warzywa i na przykład krewetki. Bardzo nam smakowało i do tego dobrze się bawiliśmy. Zamówiliśmy różne curry z tofu (zaczynam się coraz bardziej do niego przekonywać), oraz smażone warzywa – oczywiście z ryżem – zwykłym i lepkim. Ten drugi zawsze jest podawany w malutkich bambusowych pojemniczkach. Bardzo mi też smakował ryż na słodko – dwa rodzaje – zwykły „lepki” oraz czarny – podobno jest to młody ryż, widziałam go też na targu w sprzedaży. Oba ugotowane na lekko słodko posypane kokosem – pycha! O tyle na dziś, kolejny wpis pewnie za kilak dni.
After a 10 hours' journey (very, very picturesque and dramatic scenery as the road winds through high mountains) we arrived yesterday evening in Vientiane. It again took us some time to find suitable (cheap) accomodation. Many hotels have upgraded not only the standard but the prices too so all the cheap places are occupied by low-budget travellers (like us). Then we set off to look for food, which is available here on every corner so there is plenty of choice. In the morning we went to arrange our Vietnamese visa and then to look around the town. Like 10 years ago, today I was not struck by Vientiane. It is a pleasant enough city, with only 200 000 inhabitants but with much more traffic. There is little to see here as the place was destroyed at the beginning of the 19 C and then rebuilt. There is a lot of colonial architecture in Vientiane and a few interesting sights – a golden stupa – Laos' National Monument, and some temples – the oldest from the end of the 19 C. We had a walk around the center. Everywhere you look there are Frangipani trees and the flower is one of the symbols of Laos. It can be found everywhere, it is the logo of Lao airlines too. Tomorrow morning we will be leaving Vientiane and we will head south to Savanakhet and then to Vietnam. Before we leave Laos I would like to write a few words about the food. It is very often similar to Thai food but of course there are some things that are local. We enjoyed in Luang Prabang delicious fish (from Mekong) grilled, that was available on every corner. One night we ordered „Luang Prabang Barbeque” - something between a grill and a fondue. In a big hole in the table the waiters put a pot filled of burning char coal and on the top this interesting metal vessel that had a cupola (on which we grilled things) and a basin around it that was filled with hot stock. There you put the green veg, shrimps etc. Very tasty and entertaing way of having a meal. Another night we had tofu (which I am starting to like more and more) and fried vegetables, served with steamed and sticky rice – the latter always served in small bamboo containers. I very much enjoyed a desert – sweet sticky rice – both white and black (new rice) with coconut on top. Very tasty! That is all for today, next post in a few days.
Pyszna grillowana ryba!
Delicious grilled fish!
Poniżej Luang Prabang Barbeque
Below Luang Prabang Barbeque
Próbowaliśmy też pysznych spring roll-i smażonych i "surowych"
We also tried delicious spring rolls - both deep fried and fresh
Niżej smażone warzywka i tofu w czerwonym curry oraz z trawką cytrynową i mleczkiem kokosowym
Belowfried vegetables and tofu in red curry and with lemon grass in coconut milk
Nie mogłam się oprzeć pieknemu owocowi smoczemu! Bardzo atrakcyjnie wygląda i jest równie smaczny!
I couldn't resist the beautiful dragon fruit! Very attractive and equally tasty!
I pyszny ryż na s lodko z kokosem
And delicious sweet rice with coconut