Aż trudno uwierzyć, że dopiero w tym roku odkryliśmy jeden z najbardziej zachwycających targów w Bangkoku a być może w tej części świata! Or Tor Kor - bo tak się nazywa, zachwycił nas, zaparł dech w piersiach, po prostu oczarował! Rzędy równiutko ułożonych owoców, zupełnie jak od linijki, wszelakie możliwe warzywa, ryby, mięso no i gotowe już smakowitości, od sałatek czy satajów przez omlety z ostrygami i małżami, potem zupy, różnorakie curry, owoce morza aż po słodkości. Nie wiadomo gdzie patrzeć i czego smakować. Do tego targ jest bardzo czysty, jasny i przestronny. Łatwo też do niego dojechać metrem, wysiada się dosłownie u wejścia! A wszystko zaczęło się od serii programów Ricka Steina z jego podróży po Azji. Jakoś tuż po Nowym Roku oglądałam w telewizji odcinek o Tajlandii w którym Rick Stein wracał po wielu latach do różnych ciekawych miejsc. W pewnym momencie zaczął zachwycać się tym ogromnym targiem w Bangkoku, a ja zaczęłam się zastanawiać jak to się stało, że ja nawet o nim nie słyszałam!!! Rzuciłam się do Lonely Planet i tam ani słowa. Dopiero wyszperałam w internecie i oto Or Tor Kor znalazł się na szczycie listy miejsc do zobaczenia w czasie tej podróży. Udaliśmy się tam po raz pierwszy trzy tygodnie temu (wiem, nie wspomniałam ani słowa, ale też nie mieliśmy zupełnie czasu na osobny wpis), można by rzec - na zwiady. I zachwyciliśmy się! Tak więc postanowiliśmy udać się tam na spacer naszego ostatniego dnia w Bangkoku i w Tajlandii, żeby przede wszystkim coś zjeść, ale może i zrobić małe zakupy :-) W zeszłym roku przywiozłam trzy rzeczy, które posadziłam w nadziei, że u nas wyrosną. Kawałek świeżego korzenia galangalu (bo choć imbir jest dostępny to galangalu się u nas nie uświadczy) i niestety chyba nie spodobało mu się w mojej doniczce bo odmówił współpracy i postanowił zastrajkować. Tak więc na tym polu porażka. Mam nadzieję, że była to wina korzenia (nie wyglądał super świeżo) i może tym razem znajdę jakiś piękny świeżutki i uda mi się. Przywieźliśmy też kolendrę nazywaną tutaj "farang" - obcą - bo oryginalnie zdaje się z Ameryki Południowej. Zupełnie kolendry nie przypomina, to długie wąskie liście bardziej podobne do naszego mlecza. I o dziwo przyjęła się (kupiliśmy pęczek jeszcze z korzonkami) lecz chyba nasz klimat jej nie sprzyjał, bo puszczała małe listki i od razu pojawił się kwiatostan :-( Tak więc o powodzeniu nie można mówić. Za to trawka cytrynowa świetnie rośnie, w tym roku, jak zrobi się ciepło przesadzimy ją na działce do ziemi. Mam nadzieję, że pięknie się rozkrzewi.
No ale wracając do tematu :-) Gorąco zachęcam tych co wybierają się w te strony do odwiedzenia tego targu! Z pewnością nie pożałujecie! Ja już wiem, że będę tam zaglądać za każdym razem, kiedy tylko tu przyjadę. Targ czynny jest codziennie od rana aż do wieczora.Trzeba pojechać metrem MRT do stacji Kamphaneg Phet i wychodząc skierować się do wyjścia nr.3. Po wyjściu na powierzchnię naszym oczom ukaże się ogromny zadaszony targ.
To już ostatni wpis z podróży :-) Jest sobota, zaraz wybieramy się na zakupy, wieczorem kolacja w Chinatown, jutro w planach wspomniany wyżej market, a potem już tylko wieczorem lotnisko i droga powrotna do domu.W poniedziałek będziemy już u siebie i coś czuję, że szybko pojawi się na naszym stole coś stąd, bo będzie nam tęskno.
Jak widać poniżej, Or Tor Kor to bardzo przestronny targ.
Nie brakuje oczywiście wszelakiego rodzaju ryb i owoców morza
Są też różne inne lokalne specjały: pasty curry czy gotowe dania na wynos
I wszelakie inne specjały gotowe do spożycia :-)
Pyszny omlet z ostrygami i małżami
No i słodkości
Zachwyciły mnie pięknie opakowane mandarynki
Nie zabrakło też króla tutejszych owoców - duriana, za którym osobiście nie przepadam