23 February 2012

kolorowy Majsur



Po długiej podróży dojechaliśmy w końcu we wtorek do Mysore (po polsku - Majsur) w stanie Karnataka. To niezwykle czarujące miasto słynie z jedwabiu, drzewa sandałowego oraz kadzidła. Ulice w centrum są bardzo kolorowe, wszędzie widać handlarzy ulicznych z ich różnorakimi towarami. Największe wrażenie wywarł na nas Pałac Maharadży położony w samym centrum miasta. Nie jest bardzo stary, gdyż jakieś sto lat temu został zbudowany od podstaw, po tym gdy stary drewniany pałac spłonął w pożarze. Niemniej jednak robi ogromne wrażenie i łatwo sobie wyobrazić bogactwo i splendor królów, którzy tutaj mieszkali. Pałac jest pięknie ozdobiony malowidłami, witrażami i pięknie zapojektowanymi wnętrzami. Niestety nie wolno fotografować wewnątrz więc poniżej jedynie zdjęcia z zewnątrz. Parokrotnie wybraliśmy się na spacer i na zakupy na fantastyczny stary targ Devaraja. Pełno tam handlujących warzywami i owocami, kwiatami używanymi do religijnych rytuałów, przyprawami etc... Okoliczne ulice również przypominają bazar bo wszędzie, gdzie tylko jest miejsce rozłożone są stragany z dosłownie wszystkim. Nieco dalej jest dzielnica warsztatów i sklepów z wyrobami metalowymi. Trafiliśmy do malutkiego warsztatu złotnika, gdzie dosłownie wszystko wytwarzane jest ręcznie przy użyciu jedynie prostych narzędzi. Odwiedziliśmy też nieduże ale bardzo ciekawe Muzeum kolei. Wybralismy się nqa wzgórze górujące nad miastem by zwiedzić świątynię zadedykowaną Sri Chamundeswari, bogini będącej bóstwem opiekującym się rodziną królewską Mysore. Dziś rano pojechaliśmy lokalnym autobusem za miasto do Somnathpuru, gdzie znajduje się bardzo piękna świątynia boga Keśawy z XIII wieku, cała pokryta rzeźbami i zdobieniami przedstawiającymi bóstwa i sceny z antycznych eposów.
Jutro ruszamy dalej, opuścimy Karnatakę i wjedziemy do Tamilnadu, stanu, który zwiedzaliśmy na początku naszej podróży po Indiach.

On Tuesday after a long journey we arrived in Mysore in Karnataka. Undoubtedly the city has a lot of charm. It is famous for its silk, sandalwood and incenses. Mysore is very busy, very colourful and there are a number of interesting places to visit. Most impressive of all is the huge and beautifully built Maharaja's Palace which is situated in the heart of the city. It is not very old as it had to be rebuilt about a hundred years ago after the old wooden palace had burnt down. It shows the grandour and extreme wealth of the Maharajas of Mysore. It is beautifully decorated with paintings and stainedglass windows and its architecure and design is simply stunning. A few times we went for walks around the famous Devaraja Market where the vendors sell all kinds of fruit and vegetables, flowers for the temples, spices etc. In all the nearby streets there are more merchants selling almost everything you may need in everyday life. All together it makes the center of the town extremely colourful and exciting! Yesterday afternoon we walked around the backstreets and found many goldsmiths' workshops. Literally everything is made there by hand with use of very simple tools. We visited a small but nice Railway Museum where we saw some very old engines and carriages. Overlooking the city is Chamundi Hill with its temple dedicated to the goddess Sri Chamundeswari, the official protective diety of the Maharajas of Mysore. This morning we took a local bus to a place called Somnathypur. It is famous for the fabulous 13 C Keshava temple covered completely with carvings of dieties and scenes from antient Indian epics.
Tomorrow morning we will leave Mysore and Karnataka to go back to Tamilnadu, the state we visited at the beginig of our journey in India.

Widoczki z Majsuru / Views from Mysore



Pałac Maharadży / Maharaja's Palace


Muzeum Koleji / Railway Museum



Świątynia w Somnathpurze / The temple in Somnathpur


Zdobienia świątyni w Somnathpur / Decorations on the temple in Somnathpur


Słynny targ Devaraja / Famous Devaraja Market


Banany są chyba najbardziej popularnym owocem w Indiach i można je kupic dosłownie wszędzie / Banans must be the most popular fruit in India and it is sold everywhere


Spróbowałam dziś przepysznego deseru - "rasamalai" / I had today a wonderful desert "rasamalai"



A na koniec pyszne słodkie "barfi" / Delicious sweet "barfi"


19 February 2012

Magiczny Cochin


Cochin nas zachwycil. No moze nie cale miasto, ale jego historyczne czesci - Fort Cochin i Mattancherry. Pierwsi osadnicy przybyli tutaj okolo 600 lat temu. Swoje pietno odcisneli na miescie Portugalczycy, Holendrzy, Brytyjczycy. Jest to jedno z niewielu miejsc w Indiach, gdzie mozna zwiedzic nie tylko swiatynie hinduistyczna, meczet czy kosciol ale rowniez 400 letnia piekna synagoge. Do dzis mieszka tu niewielka grupa Zydow i w niektorych domach w dzielnicy zydowskiej mozna zobaczyc mezuzy przy drzwiach. Sama dzielnica bardzo sie ostatnio zmienila - skomercjalizowala, mnostwo tu sklepow ukierunkowanych na turystow, sprzedajacych ciuchy, bizuterie i pseudo sztuke. Za to do dzis istnieja i maja sie dobrze hurtownicy przypraw. Trafilismy do paru takich miejsc, oczywiscie zapach niesamowity! Niektorzy specjalizuja sie tylko w jednej przyprawie - na przyklad handluja jedynie suszonym imbirem, inni maja caly asortyment.
Poza tym duzo tu architektury kolonialnej, glownie w Fort Cochin: koscioly, budynki w ktorych miescily sie rozne instytucje oraz rezydencje. Ogromnie podobaja mi sie tez wielkie drzewa, kilkusetletnie, ktore daja cien w skwarze dnia.
Wzdluz wybrzeza mozna podziwiac ogromne chinskie sieci, od setek lat uzywane przez tutejszych rybakow, to jakby symbol tego miasta i jego roznorodnosci.
Nie moglismy ominac przedstawienia "Kathakali" - to jakby cos posredniego miedzy tancem a teatrem. Aktorzy poswiecaja bardzo duzo czasu na charakteryzacje po czym w pieknych strojach, przy akompaniamencie muzyki,  odgrywaja sceny ze slynnego eposu staroindyjskiego "Mahabharata".

We fell in love with Cochin! It must be the first big city which we found so charming and attractive. Not all of it of course, but the historical parts of Fort Cochin and Mattancherry are the exception. The first settlers arrived here about 600 years ago and since then the Portugese, Dutch and British have left their mark on the town. It must also be one of the most unique places in India where not only one can visit a hindu temple, mosque or church but also a lovely 400 year old synagoge. There is still a small Jewish comunity living Jew Town but unfortunately it has become very comercialised and everywhere you look there are shops selling clothes, jewellery or pseudo art. Not far from Jew Town there are still some fascinating wholesalers specialising in spices and other items. When  you enter one of those places the smell is very pungent and the aromas of different spices seem to blend together. Some of them specialise only in one type of spice, for example: ginger, others deal with dozens of different kinds.
In Fort Cochin there are many beautiful streets with some impressive colonial buildings, churches, mansions, old clubs or offices. We were also especially impressed by huge old trees that give shade on a hot day.
Walking along the shore we found lots of Chinese fishing nets that have been used by local fishermen for hundreds of years! They became one of the symbols of Cochin.
We went to see a "Kathakali" performance, which is something in between dance and theatre. The actors spend a lot of time doing their elaborate make-up and then, when dressed beautifully, they perform scenes from ancient Indian poems and are accompanied by classical Indian music.

Chinskie sieci i rybacy / Fishermen and chinese fishing nets


Kolonialne budynki w Fort Cochin / Colonial buildings in Fort Cochin


Ponizej zdjecia z dzielnicy Zydowskiej / Jew Town


W samej synagodze nie wolno fotografowac, wiec tylko zdjecia z zewnatrz oraz cmentarz i mezuza / The photo of the entrance to the synagoge (no photography allowed inside) and the cemetery and "mezuza"


Hurtownie suszonego imbiru / Dry ginger wholesellers




Rewelacyjna restauracja i pyszne sniadanie "dahi vada" / A wonderful restaurant and one of my breakfasts "dahi vada"


Charakteryzacja przed wystepen "Kathakali" / Make-up before the "Kathakali" performance


I samo przedstawienie Kathakali / And the Kathakali performance


15 February 2012

ryby, curry i wszelakie inne lokalne specjały


Varkala jest rajem dla miłośników ryb i owoców morza. I my nie omieszkaliśmy popróbować ryb na różne sposoby. Parę razy poszliśmy na całośc i zamówiliśmy duże ryby (ponad 1,5 kg) upieczone w tradycyjnym piecu (tandoor) i były pyszne.Chyba najbardziej smakowała mi barakuda. Wieczorem wszystkie restauracje wykładają swoje rybki na pokrytych lodem stołach i rzeczywiście trudno się zdecydować co wybrać. Są i wielkie marliny i mniejsze barakudy czy rekiny, różne owoce morza. W naszej ulubionej restauracji (New Kerala Cafe) jeden z kucharzy - specjalista od tandura - przygotowywał najlepsze naany jakie jadłam od lat! Z fascynacją obserwuję go co wieczór i mam nadzieję podobne zrobić w domu. Udało mi się wyciągnąć od niego przepis na ciasto więc zostaje mi tylko próbować po powrocie! Żal nam będzie stąd jutro ruszać, spędziliśmy tu urocze 11 dni i czas ruszyć w drogę!

Varkala is a paradise for fish and seafood lovers. The restaurants display their fresh fish in the evenings on ice covered tables. It is hard to decide what to eat and where. There are huge blue marlin, barracudas, small sharks then groupers, snappers, butterfish, mahi-mahi, prawns, crabs and squids. We have tried several different fish: a red coral fish (a type of grouper), a barracuda and a butterfish - all were baked in the tandoor oven and were delicious! Apart from that we ate different curries with rice and the best naan breads I have had for ages! The tandoori chef from our favorite restaurant, New Kerala Cafe, gave me his recipe for the naan dough, so I hope that I will be able to make similar naans at home.
We will be very sorry to leave tomorrow but have had a great 11 days here and it is time for us to move.



Poniżej nasze różne eksperymenty śniadaniowe. Oprócz tradycyjnej dosy czy idli próbowaliśmy bardzo smacznego "puttu".
Below some of our breakfasts. Apart from dosa or idli that is common for breakfast, we tried a very tasty "puttu".


Kolejnym lokalnym specjałem jest "upma" / Another local speciality is "upma"


Nieco wypasiona wersja "uttapam" - z cebulą i pomodorami / A little bit special version of "uttapam" with onion and tomato



I popularne bardzo placuszki puri z masalą / And popular puris with masala



Pyszna ryba maślana upieczona w piecu tandur / delicious butterfish baked in the tandoor oven


I różne curry / and different curries


Parę razy poszliśmy do pani specjalisującej się w "thali" / twice we went to the lady specializing in "thali" dishes


12 February 2012

ryby, morze i relaks :-)


Tydzień temu przyjechaliśmy do Varkali, bardzo malowniczego miejsca nad morzem. Część turystyczna położona jest nn klifie, jakieś 30-40 metrów ponad plażą. Rozciągają się stąd piękne widoki na morze i wybrzeże. Temperatura sięga w południe 35 C, wilgotnośc powietrza jest wysoka i sprzyja to leniuchowaniu. Wstajemy wcześnie rano, jak tylko robi się jasno i chadzamy na spacery wzdłuż plaży zanim robi się gorąco. O tak wczesnej porze można spotkać lokalnych rybaków wyciągających sieci z morza. Zachęcają turystów do pomocy, bo to bardzo ciężka praca. Sieci są rozciągane pareset metrów od brzegu i grupy około 20 mążczyzn wyciągają oba końce sieci za pomocą długich lin. Bywa, że zajmuje im to parę godzin a połów często jest marny. Często w sieci znajdują niewiele ryb i jedynie bardzo malutkie. To musi być ogromnie frustrujące, bo nie wyobrażam sobie jak można z tego wykarmić rybaków i ich rodziny. 
Wzdłuż krawędzi klifu ciągnie się bardzo malownicza ścieżka, z jednej strony są sklepy, restauracje czy hotele a z drugiej niesamowity widok na morze (ocean właściwie).  Próbujemy różnych smakowitych ryb i dań kuchni lokalnej, ale o tym będzie za parę dni w osobnym wpisie. Z pewnością po powrocie do domu kuchnia keralska zagości na tym blogu częściej, bo od dzisiaj jestem dumną właścicielką bardzo dobrej książki kucharskiej "Kerala Cookbook" :-)


A week ago we arrived to Varkala, a picturesque spot right on the Arabian Sea, part of the Indian Ocean. The tourist part of the town is situated on cliffs about 30-40 meters above the beach. There is a lovely path along the edge with restaurants, hotels and shops and a fabulous view of the ocean and the coastline. As it is relatively hot, 35 C and humid during the day we enjoy getting up very early when it is cool and having a stroll  along the beach. Not far away there are fishermen's villages and in the morning it is possible to see  the fishermen at work as they pull their huge nets out of the sea. There are groups of about 20 men and they pull on the ropes attached to the two ends of the nets that were placed in the sea about a few hundred meters off shore. It sometimes takes a couple of hours and a lot of effort to pull them in so any passing tourist is encouraged to help. The catch  was very small and consisted of tiny fish and a few baby squid. I can only imagine how frustrating this must be for the men as it would hardly feed their families.
Everyday we try to find something interesting to eat, and I am planning to write about food in my next post. From today I am the proud owner of  the "Kerala Cookbook", so I hope that the dishes from this part of the world will appear more often on my blog after we return home.

Poniżej zdjęcia ze spaceru w stronę południową z Varkali / Below photos from our walk to the south of Varkala




I zdjęcia ze spaceru w stronę północną / Photos from our walk to the north





Na tejże plaży spotkaliśmy rybaków / On that same beach we met fishermen




9 February 2012

bajeczne Thali w Trivandrum


W końcu dopadł nas leń, a konkretnie - mnie dopadł :-) W niedzielę dojechaliśmy nad morze i to wszystko powinno wyjaśnić :-) Miejsce jest bardzo malownicze i relaksacyjne ale o tym napiszę za parę dni.
Dziś chciałabym opisać jedno z najwznioślejszych doznań gastronomicznych jakie dane nam było przeżyć na tym wyjeździe - a mianowicie "thali"" które zjedliśmy wczoraj na obiad podczas naszej wycieczki do Trivandrum, stolicy stanu Kerala. Restauracja wpadła mi w oko podczas spaceru z dworca kolejowego w kierunku głównej ulicy, którą zamierzaliśmy przejść by zobaczyć centrum miasta. Lokal klimatyzowany, co już było ogromnym plusem, bo temperatury w dzień sięgają tu 35 C! Zanotowałam miejsce w pamięci i po kilku godzinach, gdy wracaliśmy już na pociąg, zatrzymaliśmy się tam właśnie na lunch. Nie zdarza mi się często reklamować restauracje ale zdecydowanie, jeśli ktoś w porze lunchu (12.00-15.00) znalazłby się kiedyś w Trivandrum to nie należy ominąć "Hotel Aryaas" (tutaj często restauracje nazywane są hotelami). Jest to restauracja vegetariańska i za 75 rupii (ok. 1,5 USD) można tu dostać rewelacyjne "special thali" czyli danie na które składa się: zupa na wstęp (nie najwyższych lotów), potem na dużym okrągłym naczyniu podanych jest 11 miseczek z różnościami (między innymi indyjski jogurt "dahi" oraz "khir" czyli ryż na słodko jako deser), do tego chlebek ćapati oraz papadom. Wszystkie miseczki układa się na stole dookoła tego metalowego jakby talerza i miły pan przynosi ryż. Osobno na stole jest słoiczek z ostrymi indyjskimi piklami, do nakładania sobie według uznania. Co chwilę pojawia się pan to z ryżem, to z warzywkami to z sambarem (ostrym warzywnym jakby płynneym sosem) i dokłada aż w końcu trzeba powiedzieć "stop". Na deser pojawiły się jeszcze lody waniliowe oraz "paan", który Hindusi namiętnie żują po posiłku. Jak się potem okazało jest to bardzo popularna lokalna restauracja, poznani w restauracji i w pociągu Keralczycy zachwalali to miejsce. 
A samo Trivandrum? Jak wiele indyjskich miast, hałaśliwe, pełne ludzi i samochodów. Przeszliśmy się główną ulicą i podjechaliśmy miejskim autobusem na bazar. Tan okazał się bardzo ciekawy - można tu kupić wszystko od złotej kolii po gwoździe i sznurek. Do tego oczywiście również warzywa i owoce. Niestety na Chalai Bazarze byliśmy w południe i upał powoli dawał się nam we znaki, więc odpuściliśmy sobie jakiekolwiek zakupy i poszliśmy na wspomniany wyżej lunch.

Last Sunday we eventually arrived at the seaside! Immediately I switched into relaxation mode :-) I would like to write about this little town in a separate post later, today I feel I have to write about our unique culinary experience that we had yesterday. We went for a trip to Trivandrum, the capital of the Kerala State and quite by chance as we walked from the station towards the main street, I noticed that A/C restaurant. The fact that the restaurant was air-conditioned  is not irrelevant when the midday temperature rises to + 35 C. A few hours later we were looking for a place for lunch and I decided to head just there. We ordered a special Thali for 75 rupiees (about 1 GBP) and the first to arriv was a bowl of soup (that was nothing special) then a big metal tray with 11 small bowls containing different dishes, plus a chapati and a papadom. Once we placed all small bowls around the outside of the tray the waiter came to serve us rice as much as we wanted. Then as we started eating he approached us a few more times bringing more vegetables, curries, sambar and rice. On the table there was also a container with very hot pickles. The meal was trully delicious! It was followed by vanilla icecream and "paan" that Indians like to chew after a meal. I don't often advertise restaurants but if anybody finds themselves around lunch time in Trivandrum, you shouldn't miss "Hotel Aryaas" - that is the name of the restaurant (often here in the south they call restaurants "hotels"). 
And Trivandrum itself? Like other Indian cities - noisy, full of people and cars. We walked along the main street of the town, then took a local bus to the big and really interesting Chalai Bazar. A magic place where you can buy anything from a gold necklace to nails and string :-) Unfortunately it was getting really hot as we arrived there around noon, so very tired we slowly headed for our lunch and then back to our seaside town.

Widoki z centrum Trivandrum / Views from the center of Trivandrum



Kolorowy Bazar Chalai / Colorfull Chalai Bazar


3 February 2012

Kanały w Alleppey



Opuściliśmy wczoraj góry. Zjechaliśmy rano niezwykle malowniczą drogą z Kumily do Kottayam położonego już na nizinach. Oczywiście temperatura i wilgotność od razu wyraźnie wzrosły :-)
W Kottayam nie ma nic specjalnie ciekawego do zwiedzania więc udaliśmy się od razu na przystań skąd odpływają łodzie-promy do Alleppey. Mieliśmy godzinkę do odjazdu i udało nam się zjeść w kanjpce obok rewelacyjne curry z ryby do tego curry z warzyw (głównie ciciorki) i chlebki. Palce lizać! I to za całe 8 złotych wliczając herbatę! Podróż promem przez kanały, rozlewiska i jezioro do Alleppey zajęła nam przeszło dwie godziny i była bardzo atrakcyjna widokowo. Oto znaleźliśmy się w wyjątkowym miejscu zwanym „Backwaters”. Duża część tego terenu znajduje się poniżej poziomu morza (ok. 2 metry) co widać gdy płynie się wąskimi kanałami a po drugiej stronie umocnień rozciągają się ogromne pola ryżowe. Rejon ten rozciąga się na długości ok. 100 km wzdłuż wybrzeża Kerali – mniej więcej od Alleppey do Kollam. Można wynająć tu sobie tak zwane „house-boat” czyli łodzie domy (z wszelakimi wygodami łącznie z klimatyzacją) i popływać sobie po okolicy. Opcja ta jednak jest droga więc postanowiliśmy zwiedzać tradycyjnie po prostu ze zwykłej łódki. Dziś wynajęliśmy sobie rano taką małą łódkę z motorem i opłynęliśmy całą okolicę a jutro mamy nadzieję zwiedzić rejony Kollam (zdjęcia z Kollam dodam do tego posta później).
Jesteśmy w końcu nad wodą (blisko też stąd do morza) więc możemy zacząć zajadać się pysznymi rybami! Wczoraj zjedlimy niewielką rybę z jeziora przygotowaną po Keralsku, w liściu bananowca – była pyszna, szkoda tylko, że taka mała ;-)

Nasz lunch w Kottayam / Our lunch in Kottayam

 
Yesterday we left the mountains and travelled first by bus from Kumily to Kottayam. What a picturesque journey! Kottayam is already on the plains and as there is little of interest in the town we headed straight to the jetty. Having one hour before the departure of the ferry we managed to have lunch in the nearby small restaurant. The fish curry was delicious! Along with it we had a veg curry (mainly cheak peas) and Indian bread. Together with tea we paid less then 2 GBP. The ferry from Kottayam took us to Alleppey via some beautiful areas of the backwaters – canals and a huge lake. The land, which lies about 2 meters below sea level is densly cut with canals. This enables the surrounding area, which is mostly padi fields, to be flooded as and when required. It is possible to hire a house-boat with all the facilities including A/C but those are rather expensive so we decided to visit the backwaters by hireing a small motor-boat, which we did this morning. Tomorrow we go to Kollam where we plan to do more boating and I will attach the photos from there later. As we are near the sea and a fresh water lake, finally the opportunity arrived for us to enjoy some fish! Yesterday we had a very nice lake fish (pearl fish) prepared in a traditional way wrapped in a banana leaf. Tonight we had masala kingfish steak, egg curry, potatoes and pea curry plus rice and Indian bread, extremely tasty!


Widoki z promu do Alleppey / views from the ferry to Alleppey

Widoki z naszej porannej wycieczki koło Alleppey / views from our morning trip around Alleppey


Alleppey nazywane jest Indyjską Wenecją bo sporo tu kanałów / Alleppey is often called Indian Venice because of the number of canals



Stragan z przyprawami na ulicy w Alleppey / spice stall on one of the streets in Allappey


Stoisko z nasionami do sadzenia / a stall with the seed for planting



nasza wczorajsza kolacja / our yesterday's dinner
I nasza dzisiejsza kolacja / And our tonight's dinner - kingfisher, egg curry, potato and peas curry


1 February 2012

Kumily



Wreszcie trafiliśmy do cichego i spokojnego miejsca – Kumily. To małe miasteczko położone w sąsiedztwie rezerwatu Pariyar, otoczone wzgórzami i plantacjami kardamonu oraz innych przypraw. W centrum dosłownie dwie główne ulice, co kilka metrów sklepy sprzedające herbatę i lokalne przyprawy, sporo restauracji i hoteli. Mieszkamy w przeuroczym miejscu na uboczu, z okien roztacza się widok na łąkę i dżunglę, pod naszym balkonem spacerują dziki i inne mniejsze zwierzątka, dookoła ćwierkają różne ptaszki – jest sielsko jak w bajce. Wybraliśmy się na wycieczkę do jednego z pobliskich ogrodów, gdzie uprawiane są najróżniejsze zioła. Właściciel pan Abraham, uroczy człowiek z ogromną wiedzą, przez godzinę nas oprowadzał po swoim królestwie opowiadając o wielu roślinach. Próbowaliśmy i wąchaliśmy listki ziela angielskiego czy cynamonu, kosztowaliśmy świeży pieprz i kardamon. Po raz pierwszy i chyba ostatni jadłam „egg fruit” - owoc jajeczny – okrągły wielkości kiwi, rośnie na drzewie, po obraniu cieniutkiej skórki wnętrze w kolorze i konsystencji do złudzenia przypomina żółtko, co więcej – w smaku również przypomina żółtko jajka. W ogrodzie pana Abrahama rosną też kilka odmian drzewek kawy, kakaowce, wanilia, różne gatunki bananów, awokado, imbir, kurkuma, galangal, chilli, goździki, muszkatołowiec, drzewko curry (którego listki używa się często w kuchni południowo-indyjskiej), anyżek i wiele innych. Wspaniale mieć taki ogród koło domu :-)
Nie bardzo chce się nam wyjeżdżać, jest tu bardzo sympatycznie i przyjaźnie, niemniej jednak czekają na nas kolejne atrakcje.



Eventually we found a lovely peaceful place – Kumily. It is a small town on the border of the Periyar Tiger Reserve surrounded by hills and cardamon plantations. There are only two streets in the town center, lots of spice shops, restaurants and hotels. We stay a bit out of the main town in a magic place with a beautiful view from our windows across a meadow towards the jungle. Wild boars and mongooses are regular visitors under our balcony, birds sing all day long and I feel completely detached from the noise and bussle of the town. Yesterday we went to visit one of the nearby spice gardens. It is owned by Mr. Abraham, who was on BBC TV program „The 10 Best Gardens” by Monty Don. He took us around and told about many different plants. We smelled and tasted leaves of the allspice and cinnamon, tried fresh pepper and cardamon. First time ever and I suppose the last time we had a chance to eat an „egg fruit”. It grows on a tree, is round, the size of a kiwi fruit and after peeling the thin skin it is bright yellow inside. The look and texture is like that of an egg yolk and to our surprise is also tasted like one. Very strange. Mr. Abraham grows everything – different kinds of coffee and bananas, cacao, vanilla, avocado, ginger, tumeric, galangal, chilli, cloves, nutmeg, curry tree (curry leaves a very popular in local cusine), anise and many more. It must be great to have a garden like that near home.
We don't really feel like leaving but there are still more things to see and do.

Kakaowiec / Cacao tree


Kardamon / Cardamon plant


Kawa / Coffee bush



Różne kwiaty i rośliny w ogrodzie Pana Abrahama / Different plants and flowers in Mr. Abraham's garden

Różne owoce i warzywa w tymże samym ogrodzie / Different veg and fruit in the same garden


Pieprz - pnie się jak bluszcz i rośnie dosłownie wszędzie / Pepper - grows like an ivy, can be seen everywhere


 Owoc "jajeczny" / Egg fruit


Miasteczko Kumily / Kumily town



Widok z naszego okna / A view from our window

Nasza kolacja - thali / Our dinner a Thali