Rangun (obecnie: Yangon) to nasz
ostatni przystanek w Birmie. Przyjechaliśmy tutaj nocnym autobusem z
Bagan i nie łatwo się domyślić, że noc do przespanych nie
należała. Co prawda już koło 22.00 wyłączył kierowca
obowiązkowy program rozrywkowy w postaci tutejszych seriali i
karaoke (każdy autobus wyposażony jest w bardzo duży płaski ekran
telewizyjny i asortyment rozrywki), lecz spanie na dosyć wąskim
fotelu w czasie jazdy nie jest rzeczą łatwą (nawet dla mnie).
Przyjechaliśmy nad ranem do hotelu i szczęściem nie musieliśmy
zbyt długo czekać na pokój, jednak zmęczenie dało o sobie znać
i w sumie pierwsze wrażenia ze spacerów po mieście nie były zbyt
pozytywne. Jak w każdym wielkim mieście panuje tu hałas, jest duży
ruch, do tego smog, upał i duchota. Jednak jak się już wyspaliśmy
i zaczęliśmy planowe zwiedzanie to rzeczywistość okazała się
znacznie lepsza. Obeszliśmy chińską dzielnicę, część
kolonialną, parę stup z tą najważniejszą – Shwedagon, która
jest najświętszym buddyjskim miejscem kultu w Birmie i największą
atrakcją turystyczną. Poszliśmy też do Muzeum Narodowego z bardzo
ciekawymi zbiorami sztuki od czasów najważniejszych po
współczesność oraz na najsłynniejszy bazar, gdzie kupić można
wszystko od złota i jadelitu (Bima to światowe zagłębie tego
kamienia) po rękodzieło i ciuchy. I tu dodam, że z coraz bardziej
podoba mi się Rangun. To miasto wyraźnie zyskuje przy bliższym
poznaniu :-)
A patrząc z innej perspektywy to to co
wyróżnia Rangun na tle innych miejsc to olbrzymia ilość
wszelkiego rodzaju jadłodajni, smażalni, herbaciarnio-kawiarni,
ulicznych handlarzy jedzeniem. Zasadniczo na każdym rogu dzieje się
coś kulinarnego, choć muszę tu przyznać, że pomimo mojego bardzo
liberalnego podejścia do jedzenia ulicznego, jednak na większość
specjałów tu się nie skusiłam. Jakoś bez trudu przychodzi mi
jedzenie na ulicy w Indiach, gdzie wszystko jest smażone dosłownie
na oczach klienta. Tu często gotowe już samosy/przekąski/czipsy
leżą sobie na słońcu nie wiedzieć jak długo. Niemniej jednak
nie brakuje w mieście małych restauracyjek, gdzie można smacznie
zjeść coś świeżego. I tak na rogu, koło naszego hoteliku
znajduje się bardzo popularna restauracja indyjska, od świtu do
wieczora pełno w niej lokalnej ludności, więc i my zaglądnęliśmy
tam parę razy. Kawałek dalej restauracja o profilu bardziej
lokalnym, w karcie dania chińskie, tajskie i birmańskie, są też
pyszne zupy!
Nie wiele pisałam o tutejszej kuchni,
bo zasadniczo nas rozczarowała. Dania typowo birmańskie typu curry
praktycznie nie mają przypraw, pływają w masie oleju i najczęściej
podawane są na zimno z ciepłym ryżem. Spróbowaliśmy i nam nie
podeszło. Jestem przekonana, że dużo smaczniej można zjeść u
zwykłej rodziny w domu, lecz takiej szansy nie mieliśmy. Bardzo
smakują nam tu zupy, ze sztandarową klasyczną zupą z noodlami
Szan (na zdjęciach w poprzednich postach). Poza tym panuje tu pełna
mieszanka kultur co odbija się w kuchni – chińska, indyjska,
nepalska czy tajska przeplatają się na każdym kroku. Nie ukrywam,
że najsmaczniejsze posiłki jedliśmy w restauracji nepalskiej czy
indyjskiej :-) Jeszcze taka mała ciekawostka – w restauracji woła
się kelnera poprzez cmokanie :-) Bardzo zabawne, ale można się
przyzwyczaić :-)
Rangun jako miasto zmienia się
dynamicznie, moim zdaniem nie na lepsze. Burzone są stare domy z
charakterem, a na ich miejscu powstają kamienice-wieżowce po 6-9
pięter, wąskie, jedna obok drugiej. Nie bardzo mi się chce
wierzyć, że w każdej działa winda. Klimat też sprawia, że
bardzo szybko fasady tracą swój oryginalny kolor i stają się
szaro-bure z zaciekami. Za to ciekawy jest widok dziesiątek linek i
sznurków zwisających z okien, do których można przywiązać
gazetę, zakupy itp. i wciągnąć na górę bez wychodzenia z domu.
Kolejną ciekawostką są bardzo
pomysłowe karmniki dla wróbelków – na drzewach, parkanach,
bramach wieszane są wiązki wysuszonych zbóż, pełne ćwierkających
ptaszków pożywiających się na nich.
No i na koniec nie sposób nie
wspomnieć wszechobecnego w Birmie betelu. Kto był w Indiach wie co
mam na myśli. Betel to orzech jednej z palm, i wysuszony wyglądem
bardzo przypomina wysuszoną gałkę muszkatołową. Kroi się go tu
na plasterki, kawałki, czy drobne kawałeczki i można go kupić
wszędzie, do tego liście i inne dodatki. Gotowe zawiniątka betelu
żują tu niemal wszyscy, kobiety i mężczyźni, młodzi i starzy,
mnisi buddyjscy i mniszki, po czym plują na ulicach krwisto-czerwoną
śliną a ich zęby stają się z czasem brunatno-czarne i bardzo
nieefektownie to wygląda.
Jesteśmy już spakowani, po południu
wylatujemy do Bangkoku, tylko na jedną noc a jutro lecimy do Manili
:-)
We arrived in Yangon by overnight bus
from Bagan. Our first impressions were not favourable as we were both
quite tired and it was early in the morning. The hotel is quite
small, just one floor of an apartment building overlooking a small
street market which seems to be open 24/7 and sells everything.
Yangon is a large, smelly, dirty, busy but bustling with life city.
There are dozens of small street markets, restaurants, tea/coffee
shops and street food everywhere. The city has grown on us while we
have been here and we managed to visit the main Pagoda (Shwedagon),
the most revered religious place in Burma, also the National Museum,
Chinatown, and a massive covered market built by the Brits during the
colonial time. We have travelled everywhere by local bus which in
itself is an adventure. The traffic here is horrendous and the poor
pedestrian is bottom of the list and has to give way to everything
even on the crossing, including: busses, trucks, taxis,
bicycle-rikshas and even the lowly ciclists, they just will not stop
for anything. Although in most parts of Asia we eat lots of street
food, here in Burma you have to be very, very selective as the food
sold by the street stalls and even the restaurants is generally cold
and swimming in oil and you've no idea how long ago it was prepared.
We've generally stuck to rice and noodle dishes which come hot and
freshly cooked and we particularly like Shan noodles which are made
from sticky rice. We have also found here in Yangon a south Indian
type restaurant which serves thali type dishes. One of the strangest
things we found here was the local method of atracting the waiters
and tea-boys attention it is a sort of kissing noise that you would
make to small children and cats and dogs at home.
The buildings in Yangon are a mixture
of types and a tremendous amount of constraction work is going on.
Lots of the old shophouse type buildings are in a process of beeng
pulled down and replaced with multi storey concrete edifices.
Unfortunatelly due to the climate lots of these quickly start to show
damp patches and become mouldy aqnd discoloured. A lot of them have
no lifts so the occupants hang strings from their windows and
balconies with plastic bags, paper clips, baskets, etc. This saves
the postmen, paperboys and other delivery people the necessity of
climbing numerous flights of stairs to deliver their wares. Along
most every street you will find clumps of dried grasses of some sort
which are hung up by the locals to feed the city's birdlife.
One thing which we both islike intensly
and which you find all over the country is the habit of chewing
betel. For those who don't understand what this is – it is a small
hard nut which comes from a type of palm, it is cut up into small
pieces, wrapped in a green leaf with lime and some other ingredients
and chewed by the young and old, men and women, monks and nuns. It
stains the moth bright red and eventually rots the teeth away to
blackened stumps. It also necesitates the constant spitting out great
mouthfull of red suliva which you can see everywhere on the streets.
They even provide plastic bags on the long distance busses for use by
the people of this habit.
We are leaving today for an overnight
in Bangkok before flying on to Manila (Philippines) tomorrow.
Ulice Rangunu / Streets of Rangoon
Najmniejsza apteka jaką widziałam / The smallest pharmacy I have seen
Sprzedawca betelu / Betel seller
Karmnik dla wróbelków / Bird feeders
Wszechobecne sznurki i linki / Lines and strings are everywhere
No comments:
Post a Comment